Autor filmu, Michał Bielawski, stwierdził, że do momentu jego realizacji nie interesował się tą dyscypliną sportu. To widać.

Niebawem rozpoczynają się w Polsce mistrzostwa świata i był to zapewne jeden z istotnych powodów, dla których film powstał. Nasza reprezentacja od lat wzbudza emocje, jej mecze to show przeżywany i oklaskiwany przez widzów w każdym wieku. Czyli polski fenomen.

Ale niestety film zrealizowany został w sposób szkolny – według założenia, że jeśli odda się głos zawodnikom i trenerowi, pozwalając im snuć refleksje, oraz całość zilustruje fragmentami meczy i relacji ze zgrupowań – złoży się to na ciekawy efekt.

Nie złożyło się. Film jest nudny, ówczesny trener Andrea Anastasi powtarza, że za cel postawił sobie stworzenie drużyny „walczaków". Wszystkie refleksje, które wypowiada, są okrągłe, sympatyczne, uśmiechnięte i poukładane. Zawodnicy (np. Łukasz Żygadło, Marcin Możdżonek i Krzysztof Ignaczak) też są mili, sympatyczni i chętnie serwują banał za banałem. Ani jednej prowokacji, ani jednego spięcia, ani jednego konfliktu. A przecież kiedy zespół nie wygrywa – nie jest różowo. Sportowcy to rzadko ludzie pokornego charakteru, temperament niejeden raz rozdaje tu karty. W filmie nie ma nic o przyjaźniach, animozjach, życiu pozasportowym. Jest nijako, smutno i nieprawdziwie.

A czy da się nakręcić emocjonujący film o siatkówce? Jak najbardziej. Polecam dokument  Witolda Rutkiewicza „Kat", zrealizowany w 1976 roku, opowiadający o Hubercie Wagnerze, facecie z charakterem i jego drużynie, która wygrała igrzyska w Montrealu.