Rz: Zwycięstwo z Włochami przedłużyło szanse na wygranie grupy. Ulżyło wam?
Krzysztof Ignaczak:
Cieszyliśmy się, że wybrnęliśmy zwycięsko z meczu, który nie zaczął się dla nas najlepiej. To było spotkanie ciężkie gatunkowo. Z jednej strony dla nas, bo po porażce z Amerykanami chcieliśmy znów wrócić do wygrywania. Ale także dla nich, bo musieli walczyć o życie, czyli o pozostanie w grze o awans. Rzucili na nas wszystkie siły, a my chociaż z problemami, ale zdołaliśmy ten mecz wygrać. Na pewno dzięki temu mentalnie jesteśmy mocniejsi.
Powinniśmy się bardziej cieszyć z wygranej czy martwić gorszą grą niż w pierwszej fazie mistrzostw?
Apeluję do wszystkich o pozytywne myślenie! Nie liczmy błędów czy nieudanych ataków, a mówiąc bardziej dobitnie: nie narzekajmy. Jeszcze trzy tygodnie temu niemal każdy był sceptykiem, niewielu doceniało jakość naszej drużyny. Później, gdy ludzie zachłysnęli się pięknym otwarciem, całą otoczką i kilkoma zwycięstwami nagle w Polsce pojawiło się 40 milionów trenerów i znawców siatkówki. Zwykle takie zjawisko jest zarezerwowane dla futbolu, ale teraz przeniosło się na siatkówkę. Prawda jest taka, że w pierwszej fazie mieliśmy znacznie słabszych przeciwników, a teraz stajemy naprzeciwko zespołów, z których każdy należy do ścisłej światowej czołówki. Nie zgodzę się, że z Amerykanami zagraliśmy źle. Poziom tamtego meczu był bardzo wysoki, o naszej porażce decydowały dwie-trzy piłki. Oni mieli po prostu trochę więcej szczęścia. Poza tym, przed mistrzostwami nikt z nas nie obiecywał samych zwycięstw. O takim scenariuszu można zapomnieć. Szczerze mówiąc to w kolejnych meczach życzyłbym sobie takich fatalnych pierwszych setów jak w meczu z Włochami i końcowych zwycięstw trzy do jednego.