Obaj trenerzy, Bruno Rezende i Andriej Woronkow wyciągnęli na ten mecz wszystko, co mają najlepszego nie bacząc na wcześniejsze urazy swoich zawodników. Wrócił Murilo Endres i skoncentrował się na dobrym przyjęciu zagrywki, znacznie więcej niż w meczu z Polską grał też atakujący Wallace, który udowodnił, że nawet z obolałym stawem skokowym jest znacznie lepszy od Leandro Vissotto.
Woronkow wreszcie mógł skorzystać z usług Nikołaja Pawłowa, chyba najlepszego w tym spotkaniu rosyjskiego siatkarza. To nie jest dobra wiadomość dla Stephane'a Antigi, gdyż tego atakującego w meczu z Polską będzie naprawdę bardzo ciężko zatrzymać. Ci, którzy myśleli, że to będzie wielkie spotkanie, na pewno są zawiedzeni. Nie było atmosfery, zaledwie kilka tysięcy ludzi w łódzkiej Atlas Arenie i w sumie przeciętny mecz. Po mistrzach olimpijskich (Rosja) należało oczekiwać znacznie więcej. Mistrzowie świata (Brazylia) zagrali znacznie lepiej i wygrali bez straty seta, ale też nie zachwycili.
- Rosjanie mieli problemy z zagrywką, i tym samym wyraźnie ułatwili nam zadanie – powiedział po meczu rozgrywający Canarinhos, Bruno Rezende, kapitan mistrzów świata i syn trenera.
W pierwszym secie emocji nie było, bo Rosjanie nie mogli w żaden sposób dobrać się do skóry Brazylijczykom. Bez potężnej zagrywki, w której celuje zwłaszcza ich olbrzymi środkowy Dmitrij Muserski (218 cm) trudno o realizację planu taktycznego. A Canarinhos tym razem serwowali zgodnie z założeniami. Tym samym Muserski otrzymywał niewiele piłek w pierwszym tempie, a Pawłow, choć najlepszy w swoim zespole, musiał walczyć z podwójnym, czy potrójnym blokiem.
Drugi set wyglądał podobnie jak pierwszy, dopiero w trzecim zaświtała nadzieja, że Rosjanie zaczną wreszcie grać, jak mistrzom olimpijskim przystoi i rozwiążą polskie problemy.