Mariusz Wlazły: Siatkarz z innego wymiaru

MVP i najlepszy atakujący turnieju. A wydawało się, że Mariusz Wlazły i reprezentacja to temat zamknięty.

Publikacja: 26.09.2014 02:00

Mariusz Wlazły: Siatkarz z innego wymiaru

Foto: AFP

Kiedyś zapytano go, czego się boi. Odpowiedział, że pierwszego tańca na własnym weselu. Na boisku nie bał się nikogo, nie czuł żadnej presji. O nieudanych akcjach zapominał od razu.

Nie wygląda na zabójcę

Dziś zachwycają się nim wszyscy, nawet ci, którzy twierdzili, że Wlazły to już historia i jego powrót do reprezentacji niewiele pomoże drużynie. Nie mieli racji. Wlazły w mistrzostwach rozkręcał się z meczu na mecz, a to, co zrobił w arcyważnych spotkaniach z Brazylią i Rosją, w ostatniej, trzeciej fazie grupowej turnieju, przenosi go w inny wymiar – siatkówki kosmicznej.

Z Brazylią zdobył 31 punktów. Z Rosją, tylko w pierwszych dwóch wygranych setach, potrzebnych, by awansować do strefy medalowej – 17. I zdobywał je w kluczowych momentach, decydujących o ostatecznym wyniku. W meczu o tytuł, choć nie był już tak skuteczny, to on zablokował w newralgicznej akcji pod koniec czwartego seta lidera Brazylijczyków Ricarda Lucarellego. Indywidualne nagrody dla najlepszego zawodnika (MVP) i  atakującego turnieju to piękny dodatek do mistrzostwa świata.

– Kto ma Wlazłego, ten wygrywa – powiedzenie Pawła Papke, kiedyś najlepszego polskiego atakującego, dziś posła, weszło do klasyki.

Na pierwszy rzut oka Wlazły nie wygląda na zabójcę, w jakiego zmienia się na parkiecie. 194 cm wzrostu, szczupła sylwetka, wciąż chłopięca twarz, choć skończył już 31 lat. Ma jednak nieprawdopodobnie szybką rękę, którą zadaje nokautujące ciosy. Kiedy staje w polu zagrywki, piłka leci z szybkością bliską 130 km/h. Potrafi też zatrzymać najgroźniejszego rywala pojedynczym blokiem, a jak na atakującego, broni znakomicie. Gdy nie da się rękoma, to nogą. Tak właśnie wybronił jedną z kluczowych piłek w półfinałowym meczu mistrzostw świata z Niemcami, w katowickim Spodku. – Kto wie, może to była najważniejsza obrona w tym turnieju – powiedział po tym spotkaniu wygranym przez Polaków 3:1 Stephane Antiga.

Francuz kilka lat był kolegą Wlazłego z boiska, nic więc dziwnego, że kiedy został trenerem, pojawiła się nadzieja na powrót najlepszego polskiego atakującego do reprezentacji. Nie grał w niej od mistrzostw w 2010 roku. Polska odpadła wtedy szybko z turnieju rozgrywanego we Włoszech, ówczesny trener Daniel Castellani stracił pracę, a Wlazły odszedł z reprezentacji. Mocno poróżnił się ze związkiem w wielu sprawach organizacyjnych. Przede wszystkim chodziło o ubezpieczenia zawodników. Zarzucał PZPS, że nie interesuje się zdrowiem reprezentantów, oraz że związek nie współfinansuje leczenia kontuzji odniesionych podczas meczów kadry. Do tego dochodziły z pozoru mniej ważne powody, jak kłopoty ze sprzętem sportowym, ale całość sprawiła, że Wlazły w biało-czerwonych barwach grać już nie chciał. I gdyby nie Antiga, nie zagrałby z całą pewnością i w tych mistrzostwach, tak jak nie pojechał  na igrzyska w Londynie. Wtedy jednak ostateczną decyzję podjął poprzedni trener Andrea Anastasi, który najpierw spotkał się z Wlazłym, by rozmawiać o jego powrocie, a później uznał, że tylko popsułoby to atmosferę w drużynie i rozbiłoby ją od środka.

– Za kilka lat okaże się, kto dał komu więcej. Wlazły kadrze czy kadra jemu – mówił inny z reprezentantów, dziś trener, Robert Prygiel, gdy pojawiły się pierwsze poważne rysy na linii zawodnik-PZPS.

Tylko na mistrzostwa

Temat powrotu Wlazłego pojawił się więc dopiero, gdy Anastasi po serii porażek na wielkich turniejach stracił pracę, a propozycję, by go zastąpić, przyjął Antiga, którego Mariusz cenił wyjątkowo i mu ufał.

– Mariusz bardzo długo zwlekał z podjęciem decyzji. Nie naciskałem, tylko tłumaczyłem, jak bardzo jest nam potrzebny. Kiedy wreszcie się zgodził, powiedział, że zagra znów w reprezentacji, ale tylko podczas mistrzostw, a później zakończy karierę – wspomina Stephane Antiga, który od początku wierzył, że powrót będzie udany. Gdy po pierwszych meczach turnieju padały pytania o grę Wlazłego, a w głosach pytających nie było wielkiego entuzjazmu, Antiga zdecydowanie występował w jego obronie. – Mariusz jest w świetnej formie i jeszcze wszystkim pokaże, co potrafi – powiedział na jednej z konferencji prasowych. I Wlazły pokazał.

Zmorą Wlazłego zawsze były kontuzje. Nawet teraz tuż przed mistrzostwami nie było jasne, czy będzie w pełni formy po kolejnym urazie. Był podporą reprezentacji i drużyny klubowej, grał dużo i intensywnie. Jak się okazało, zbyt dużo i zbyt intensywnie. Obserwatorzy Ligi Światowej pamiętają doskonale, jak zwijał się z bólu, leżąc na boisku, gdy notorycznie łapały go skurcze mięśni.

Lekarze długo nie potrafili zdiagnozować przyczyny. Dopiero wizyta u specjalistów w Barcelonie w 2007 roku (pomógł Lozano) rozwiązała w pewnym stopniu problem. Ale pozostał inny. Argentyński trener Polaków uważał, że klub zbyt troskliwie chroni Wlazłego, a Lozano przecież potrzebował go w kadrze. Na zakończonych klęską mistrzostwach Europy w Moskwie (2007) Wlazłego zabrakło. W złotych ME w Izmirze (2009), już pod wodzą Castellaniego, też nie wziął udziału. Był za to na igrzyskach w Pekinie (2008), grał znakomicie, choć ze złamanym kciukiem, ale tam z kolei zabrakło medalu.

Miał być pływakiem, a siatkarzem został przez przypadek. Zaczynał w rodzinnym Wieluniu. W 2003 roku był już mistrzem świata juniorów w drużynie Grzegorza Rysia, obok Michała Winiarskiego, Michała Ruciaka czy Marcina Możdżonka. W Teheranie nie był jednak pierwszym atakującym, pojawił się na boisku w półfinałowym meczu z Bułgarią, gdy Polacy przegrywali 0:1 w setach, a w drugim rywale mieli przewagę. Wszedł, zablokował kilka razy słynnego Mateja Kazijskiego, dołożył kilka ataków i w spotkaniu o złoto nasi młodzi siatkarze zmierzyli się z Brazylią, wygrywając z Canarinhos w wielkim stylu. Po 11 latach historia zatoczyła koło. Brazylia znów przegrała, bo kto ma Wlazłego...

Kiedyś zapytano go, czego się boi. Odpowiedział, że pierwszego tańca na własnym weselu. Na boisku nie bał się nikogo, nie czuł żadnej presji. O nieudanych akcjach zapominał od razu.

Nie wygląda na zabójcę

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Siatkówka
PlusLiga siatkarską NBA? „Odjeżdżamy Europie”. Przyczyn jest kilka
Siatkówka
Wielki rok polskiej siatkówki. Wojciech Drzyzga: Taśma się nie zatrzyma
Siatkówka
Polskie siatkarki poznały rywalki na mistrzostwach świata
Siatkówka
Schizma w siatkówce? Polacy myślą o nowej Eurolidze
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Siatkówka
Marcin Janusz: Tej mieszanki emocji nie zapomnę do końca życia