Ten mecz miał dać odpowiedź na pytanie, czy zapowiedzi polskich piłkarzy, że do Norwegii przyjeżdżają po złoto, mają jakieś pokrycie w faktach. Drużyna prowadzona przez Bogdana Wentę przez 51 minut dotrzymywała kroku mistrzom olimpijskim, chwilami nawet prowadziła, jednak nie więcej niż jedną bramką.
Później jednak nie wykorzystała gry w przewadze, co w spotkaniu z tak klasowym rywalem musiało się zemścić. Chorwaci większość goli rzucili ze środkowej części boiska, czyli z miejsca, w którym obrona Polaków miała być szczególnie uważna.
– To nie jest jeszcze koniec świata, ale w kluczowym momencie popełniliśmy dwa błędy i pozwoliliśmy przeciwnikom uciec na kilka bramek – mówił po ostatnim gwizdku Mariusz Jurasik, który wspólnie z kapitanem Grzegorzem Tkaczykiem wziął na siebie odpowiedzialność prowadzenia gry w pierwszej połowie. W całym meczu zdobył aż 11 goli, po jego akcjach rywale często bezradnie rozkładali ręce.
W starciu z drużyną, o której mówi się, że ma najlepszą obronę na świecie, Polacy nie wypadli źle. Ich ataki często rozbijał wysunięty olbrzymi Igor Vori, jednak i jego udawało się przechytrzyć. Gorzej było jednak z bronieniem dostępu do własnej bramki. Pretensje do kolegów o trzymanie nisko rąk miał nawet bramkarz Sławomir Szmal.
Inna sprawa, że każdą sporną sytuację sędziowie rozstrzygali na korzyść Chorwatów, Polacy otrzymali aż osiem dwuminutowych kar. – Dyskutowanie z arbitrami nie miało sensu. Nasi rywale to uznana marka, Polaków ceni się dużo niżej – mówił Wenta.