Nie wiadomo było, czego się spodziewać po Chińczykach. Niby brakuje u nich tradycji szczypiorniaka, nie ma wielkich sukcesów międzynarodowych, ale skoro są igrzyska w Pekinie, to kto mógł wiedzieć, co w Państwie Środka szykowano na tę okazję.
Przyszykowano, prawdę mówiąc, niewiele. Trener Weiming Yan dostał niewdzięczne zadanie. Ważny cel nie spowodował, że młodzież masowo ruszyła grać, nie było z kogo wybierać najlepszych, w piłce ręcznej niełatwo o cuda, nawet jeśli skoszaruje się 20 młodych ambitnych sportowców na parę miesięcy i każe grać od rana do wieczora.
Polacy rozbroili rywali błyskawicznie. Minęła minuta, a już Mariusz Jurasik dwa razy ośmieszył chińskiego bramkarza. Minęło pięć, a na tablicy pojawił się wynik 6:1 dla Polski, a Bogdan Wenta tylko uśmiechał się pod nosem.
Sport nie lubi takich zdań, ale trener wiedział wcześniej, że tego meczu jego piłkarze nie przegrają. Chińscy kibice nie wypełnili hali, to jeszcze jeden dowód, iż na lokalnych piłkarzy ręcznych nikt w Pekinie nie liczy.
Z polskiego punktu widzenia było co oglądać. Jurasik uparł się zdobywać każdą bramkę innym sposobem, w końcu zdobył ich tyle (osiem), że sposobów zaczęło brakować. Sławomir Szmal rzadko miał okazję pokazać, co potrafi, ale nawet jak jakiś Chińczyk przedarł się przez obronę, to zwykle musiał wysłuchać jęku zawodu na trybunach. Do zabawy w strzelanie efektownych goli włączył się Mateusz Jachlewski (pięć). Jeszcze nie kończyła się pierwsza połowa, gdy uśmiechnięci Polacy trochę rozluźnili obronę, wynik 12:6 zmienił się w 14:9, ale chwila poważnej gry wystarczyła, by różnica gwałtownie wzrosła.