To nie był mecz, to była próba charakteru. Przez ostatnie lata polscy piłkarzy ręczni pokazali, że o podnoszeniu głów i wychodzeniu z opresji nie tylko pięknie mówią, ale potrafią to pokazać na boisku. Zbudowali swój pomnik, który w Szwecji demontowany był dzień po dniu, aż w piątek w Kristianstad runął z hukiem. Po porażce z Węgrami oddaliły się igrzyska olimpijskie w Londynie, Polacy zakończyli mistrzostwa świata na ósmym miejscu, które nie daje prawa gry w kwalifikacjach.
– Napiszcie, że to była katastrofa – mówił Bartosz Jurecki. Nie chodziło mu tylko o mecz z Węgrami, w którym Polacy prowadzili 14:10, by po kilku minutach przegrywać 14:18. Myślał o całym turnieju, podczas którego każdy biegł w swoją stronę i widać było bliski koniec drużyny w składzie, który cztery lata temu wywalczył wicemistrzostwo świata.
Jedno jeszcze piłkarzom ręcznym zostało – na razie umieją trzymać język za zębami, chociaż niektórych kosztuje to dużo. Sławomir Szmal po przegranym meczu z Chorwacją powiedział, że jednym chce się bardziej, drugim mniej. W piątek zapewniał, że palnął głupstwo. Po pytaniu, czy drużynie brakowało liderów, milczał. Nie stać go było na żadne krytyczne słowo pod adresem kolegów, nie chciał nikogo ocenić indywidualnie. Wyraźnie walczył sam ze sobą.
– O czym świadczy nasze ósme miejsce? O tym, że jesteśmy mniej więcej ósmą siłą świata – mówił Artur Siódmiak. Piwa, na które miał zabrać drużynę zaraz po przyjeździe z Malmoe do Kristianstad, podobno nie było, był tylko wieczór przy pizzy i mocnych słowach. Być może reprezentacja Polski jest jeszcze drużyną, ale świadczy o tym teraz tylko to, że dziennikarze nic nie wiedzą o tym spotkaniu. Brudy zostały w szatni, choć jest ich dużo.
Bogdan Wenta powiedział, że chciałby postawić przed każdym zawodnikiem lustro i zapytać, czy jest z siebie dumny. Wenta wymaga od rozmówcy czytania między wierszami. Nazwiska klucze to Bielecki i Lijewski. Po obu piłkarzach spodziewał się więcej, na obu zawiódł się najbardziej.