Mecze Vive Kielce i Wisły Płock nie bez powodu nazywane są świętą wojną. Trup pada tam gęsto, a kibice aż kipią od emocji. Gdy na początku meczu Dmitrij Kuzieliew rzucał rzut karny dla Wisły trybuny buczały i gwizdały. Zawodnik Wisły trafił w bramkarza, ale na tyle szczęśliwie, że za chwilę miał piłkę w rękach, a dobitka była już skuteczna.
Wydawało się, że dalej mecz będzie się toczył dobrze znanym, tradycyjnym torem: na bramkę odpowiedzią będzie bramka, a faul będzie pomszczony faulem.
Mistrzowie Polski nie potrafili się jednak przebić przez twardą obronę Wisły, która momentami prowadziła nawet różnicą siędmiu goli. Henrik Knudsen słabo rozgrywał, Mariusz Jurasik był nieskuteczny w ataku, a w bramce dobrze i szczęśliwie bronił Morten Seier. Być może zawodnicy Bogdana Wenty poczuli się zbyt pewnie po zwycięstwie 31:25 w sobotnim spotkaniu.
Po przerwie gospodarze szybko rzucili się do odrabiania strat. Zaskoczeni dobrą postawą rywale piłkarze Wisły dali sobie odebrać prowadzenie. Znakomicie w tej części meczu grał słoweński rozgrywający Uros Zorman, który zdobył kilka goli po indywidualnych akcjach. Około 50. minuty Vive doprowadziło do remisu, a nawet wyszło na prowadzenie jedną bramką. Kiedy na minutę przed końcem Arkadiusz Miszka nie wykorzystał sytuacji sam na sam z bramkarzem Vive Marcusem Cleverlym, a Mirza Dzomba trafił z karnego po faulu na Piotrze Grabarczyku wydawało się, że mistrzowie Polski wygrają po raz drugi.
Wisła rzuciła się do odrabiania strat, w czym przeszkadzali jej nawet kibice. Marcus Cleverly odbił piłkę w trybuny, a Bostjan Kavas musiał się szarpać z jednym z fanów kieleckiej drużyny, nim ją zdobył. Chwilę później Vegard Samdahl doprowadził do remisu z rzutu karnego. Trener Wenta wziął czas, na zegarze zostało jeszcze dziewięć sekund, ale ostatnia akcja nie przyniosła rezultatu. Dogrywka to walka punkt za punkt, w której lepsi okazali się piłkarze Wisły. Wygrali 32:30 i do Płocka wrócą w dobrych humorach.