Grać z gospodarzami na otwarcie turnieju to wątpliwa przyjemność. Bogdan Wenta, zwolennik teorii o ścianach, które lubią pomagać, narzekał na to już od losowania. Polacy z Serbią grali dotąd dobrze, za Wenty dwa razy wygrali, ale teraz to miała być już inna historia.
Nasi reprezentanci rzeczywiście nie mieli w tym spotkaniu nic do powiedzenia i nie stało się tak przez kibiców czy sędziów. EHF do prowadzenia spotkania wyznaczyła Hiszpanów Oscara Raluya i Angela Sabroso Ramireza. Nieprzypadkowo. Rok temu sędziowali finał mistrzostw świata, w którym Francuzi pokonali Danię, mimo że przegranych dopingowało kilka tysięcy fanów. Wczoraj także pokazali, co to zimna krew. W pierwszej połowie meczu Serbowie mieli już trzy dwuminutowe kary, Polacy tylko jedną. Ale drużyna Wenty była tak słaba, że nie potrafiła tego wykorzystać.
Trener rywali Veselin Vuković o Wencie mówi „mój przyjaciel". Przed meczem drużyny prowadzonej przez przyjaciela przesadnie jednak nie komplementował. Swoich piłkarzy odciął od świata, zamknął treningi i zapewniał, że drużyna zrobiła w ostatnim czasie olbrzymi postęp.
Z Polakami Serbowie grali bardzo agresywnie. Wydawało się, że gdyby sędzia na chwilę odwrócił wzrok, zaczęliby gryźć i szczypać. Walczyli na pograniczu faulu, brutalności nie potrzebowali, bo widzieli, że są lepsi. Marko Vujin, Momir Ilić czy zabójczo skuteczny w kontratakach Ivan Nikcević wykorzystywali każdy błąd Polaków. A ci popełniali je bez przerwy.
Wenta poprosił o czas już po 10 minutach, kiedy się zorientował, że plan z grą przez obrotowego nie ma sensu, bo do Bartosza Jureckiego nie dotarło nawet jedno podanie. Polacy irytowali niedokładnością. Kiedyś można by było napisać, że zgubiła ich zbytnia pewność siebie, ale tym razem to był strach w oczach. Nawet doświadczeni, jak Grzegorz Tkaczyk czy Krzysztof Lijewski, który miał być w życiowej formie, podawali piłki rywalom w zupełnie niegroźnych sytuacjach. Źle było też z celnością rzutów. Bramkarz Darko Stanić bronił co drugie uderzenie. Stał się gwiazdą meczu, chociaż wiele razy nie musiał się nawet ruszać, by zablokować drogę do bramki.