Następną rundę Polacy zaczną z dwoma punktami na koncie (dzięki zwycięstwu nad Rosją, która także wywalczyła awans). Po pojedynkach w „grupie śmierci”, jak przed turniejem w Danii nazywano grupę C, zawodnicy Michaela Bieglera nie mogą liczyć na złapanie oddechu. Czekają ich mecze równie ciężkie, jeśli nie jeszcze trudniejsze. Na drodze polskiej reprezentacji do półfinału staną Białorusini, Szwedzi i Chorwaci.
Po rozpadzie Związku Radzieckiego białoruscy piłkarze ręczni nie straszyli rywali. Co prawda w 1994 w mistrzostwach Europy pokonali sensacyjnie Niemców 24:23, ale na tym ich sukcesy się skończyły. Wtedy zakończyli turniej na ósmym miejscu, rok później w mistrzostwach świata byli dziewiąci. I potem na długie lata zniknęli. Wrócili dopiero w 2008 na mistrzostwa Europy w Norwegii (15. miejsce).
W tym roku Białorusini próbują pokazać rywalom, że są drużyną, z którą należy się liczyć. Ale idzie im to mozolnie. Przegrali z Chorwacją 22:33 (11:16) oraz ze Szwecją 22:30 (10:13). Białorusi udało się zwyciężyć 29:23 (13:13) ze słabą Czarnogórą, w której piłka ręczna dopiero się rozwija.
Głównym problemem białoruskiego zespołu jest brak indywidualności, które mogą wziąć na swoje barki ciężar prowadzeni drużyny w ciężkich momentach. Jeden Sierhiej Rutenka to za mało. Chociaż najlepszy białoruski piłkarz, który dawniej występował także w kadrach Hiszpanii i Słowenii, dwoi się i troi, by nadrobić braki swoich kolegów. W spotkaniu ze Szwecją rzucił 13 bramek. Ale to wciąż niewiele.
Polacy niedawno mieli okazję zagrać przeciwko Białorusi. W turnieju noworocznym na Węgrzech zawodnicy Michaela Bieglera przegrali 28:29 (16:13). Lecz to nie powód do rozrywania szat. Selekcjoner ustalał taktykę i szukał piłkarzy, którzy pojadą do Danii. Poza tym rok temu Polska pokonała Białoruś 24:22 (14:9) w meczu mistrzostw świata w Hiszpanii.