Trzeba dorosnąć, by odnieść sukces

Bogdan Wenta dla „Rz”. Trener reprezentacji Polski mężczyzn w piłce ręcznej o szansach w zaczynających się jutro mistrzostwach Europy, presji i odpowiedzialności za słowa

Publikacja: 16.01.2008 03:28

Trzeba dorosnąć, by odnieść sukces

Foto: KFP

Rz: Wicemistrzostwo świata, jakie prowadzona przez pana drużyna wywalczyła w ubiegłym roku, bardzo rozbudziło apetyty kibiców. Podobno jedziecie na mistrzostwa Europy do Norwegii po złoty medal?

Bogdan Wenta: To naturalne, że po takim sukcesie, nikt nas nie zlekceważy i traktuje się Polskę, jako jednego z faworytów. Wolałbym jednak trochę stonować nastroje. Nie jest tak, że nie stać nas na złoto, ale buńczuczne wypowiedzi są zbędne i najczęściej nie wnoszą niczego dobrego.

Pana zawodnicy są mniej skromni.

Kilku z nich na początku roku udzieliło wywiadów, w których mówili, że jedziemy po złoto. Ale zanim po to złoto pojechaliśmy, wystartowaliśmy na towarzyskim turnieju w Danii, gdzie przegraliśmy dwa mecze, w tym z Norwegią 23:30. Okazało się, że piękne słowa nie zawsze mają pokrycie w faktach. Porozmawiałem z moimi zawodnikami, starałem się wytłumaczyć, że za deklaracjami musi iść forma, bo zamiast sukcesu może przyjść blamaż. Ten turniej i dwa nie najlepsze spotkania z Białorusią, które rozegraliśmy na kilka dni przed wyjazdem do Norwegii były dla nas zejściem na ziemię. Nikt nie da nam medalu na mistrzostwach Europy tylko za to, że rok wcześniej dobrze wypadliśmy w Niemczech.

Wolałbym trochę stonować nastroje. To nie jest tak, że nie stać nas na złoto, ale buńczuczne wypowiedzi są zbędne i niczego nie wnoszą

Skoro nie złoto, to co jest waszym celem na turnieju w Norwegii?

Medale są trzy i któryś z nich powinien trafić w nasze ręce. Ludzie pytają co mówi mi data 27 stycznia i chociaż wiem, że wtedy będzie finał w Lillehammer i chociaż moim marzeniem jest, by moja drużyna w nim zagrała, odpowiadam, że ta data nic mi nie mówi. Jesteśmy na początku pięknej drogi, której meta będzie w Pekinie. Po raz pierwszy od 28 lat mamy szansę reprezentować Polskę w piłce ręcznej na igrzyskach. Tyle tylko, że to droga bardzo długa i trudna.

Nie obawia się pan, że zawodnicy mogą nie wytrzymać presji? Że powtórzy się to, co stało się ostatnio z siatkarzami, którzy mimo że zaliczają się do światowej czołówki, ciągle nie wywalczyli prawa gry w Pekinie?

Gorąco kibicowałem siatkarzom oglądając ich mecze w Izmirze. Mieli tam dużego pecha. Kilka razy rozmawiałem z Raulem Lozano, byłem ciekawy, jaki ma sposób na presję, jak stara się ją zdjąć ze swoich zawodników. Jest obcokrajowcem, wiele spraw postrzega inaczej niż my. Kiedy pracuje się z grupą 20 zawodników trzeba pamiętać, że każdy z nich ma inną konstrukcję psychiczną, inaczej reaguje na uwagi. Kiedy po którymś z meczów nakrzyczałem na Adama Weinera, powiedział mi wprost: - To mi nie tylko nie pomaga, ale jeszcze dodatkowo spina. Od tamtej pory staram się mu inaczej zwrócić uwagę na błędy. Inni są przyzwyczajeni do tego, że od czasu do czasu podnoszę na nich głos i działa to mobilizująco.

W rozegranych kilka dni przed wyjazdem na turniej meczach z Białorusią widać było, że w pana drużynie rywalizacja jest również wśród bramkarzy. Zdecydował już pan, czy to Weiner czy Sławomir Szmal będzie pierwszym?

Nie, obaj są mi potrzebni. Moi zawodnicy wiedzą, że ja tak nie pracuję: nie mówię kto jest gwiazdą, a kto tylko ma pomagać najlepszym piłkarzom. Naszą siłą jest cała drużyna. Bramkarze też wzajemnie się wspierają i tak naprawdę dobrze wiedzą, który z nich w tym momencie jest w lepszej dyspozycji. Konsekwencja, agresja w odbiorze piłki, to nasze największe atuty. Kiedy w pierwszej połowie meczu z Białorusią w Elblągu tego zabrakło – przegrywaliśmy. Moi zawodnicy wyprowadzili mnie z równowagi, miałem wrażenie, że zapomnieli o wszystkim, co wcześniej starałem się im przekazać.

Podobno piłkarze byli zmęczeni ciężkim zgrupowaniem.

To na pewno ich trochę tłumaczyć, bo od 2 stycznia naprawdę ciężko pracowaliśmy na obozie w Gdańsku. Przez długi czas mieliśmy treningi siłowe, wytrzymałościowe i dopiero pod koniec wróciliśmy do zajęć taktycznych. Tyle, że w Elblągu wydawało mi się, że niektórzy chcieli sami siebie podpromować, zamiast walczyć o zwycięstwo dla całego zespołu, a do tego nie mogę dopuścić. Mecze wygrywa się w obronie i oni muszą to zrozumieć.

Kto jest faworytem do zdobycia mistrzostwa Europy?

Startuje 16 zespołów, 10 ma szansę na ostateczny triumf. Konkurencję będziemy mieli naprawdę silną. Już pierwszy mecz gramy przecież z Chorwatami, a to mistrzowie olimpijscy i wystarczy przeanalizować ich ostatnie wyniki, by zobaczyć jakiej klasy są rywalem. Mówi się, że ta drużyna to tylko Ivano Balić, czy Blazenko Lacković, ale ci, którzy interesują się piłką ręczną, doskonale wiedzą, że to ekipa, która gra trzeba systemami obrony, a mimo to niemalże tą samą szóstką zawodników. Słoweńców i Czechów też nie można lekceważyć. Mało kto zwraca uwagę, że w składzie tych drugich większość stanowią piłkarze z Bundesligi. Żeby osiągnąć w Norwegii sukces, trzeba być drużyną dojrzałą. To zresztą normalne – żeby odnieść sukces, trzeba do niego dorosnąć.

Pana zawodnicy dorośli?

Cieszy mnie to, że chociaż podtrzymują wysokie aspiracje, przed wyjazdem w wywiadach prasowych prosili także, by nie kibice nie zapomnieli, że jesteśmy zwyczajnymi ludźmi, którym mogą przytrafić się gorsze dni. W piłce ręcznej wiele zależy także od szczęścia. W meczu o Superpuchar Szwedzi w ostatniej minucie trafili w poprzeczkę, dzięki czemu przeprowadziliśmy kontrę, która dała nam zwycięstwo. Liczę na to, że w Norwegii fart nas nie opuści.

Czujecie, że nagle interesuje się wami cała Polska? Że z mało popularnych ludzi, staliście się nagle gwiazdami?

Gwiazdami to raczej nie, ale w Elblągu i Gdańsku, gdzie graliśmy dwa ostatnie mecze na trybunach nie było wolnego miejsca. Uważam, że należy wykorzystać koniunkturę i jak najczęściej grać z silnymi rywalami w kraju.

Trenerzy zza granicy pracujący z Polakami mówią, że najtrudniej sprawić, by zawodnicy uwierzyli w swoje umiejętności i zrozumieli, że nie są słabsi od najlepszych rywali. Jak pan tego dokonał?

Moi piłkarze sami to zrozumieli, bo są wicemistrzami świata. Zawsze kiedy czują się za dobrze przypominam im jednak, że droga do finału w Niemczech była piękna, ale jednak decydującą batalię przegraliśmy. Zwycięstwa usypiają, porażki uczą. A to procentuje w przyszłości. Może już w Norwegii, może dopiero w Pekinie.

Piłka ręczna
Mistrzostwa świata w piłce ręcznej. Zmarnowana szansa, Polacy powalczą o puchar pocieszenia
Materiał Promocyjny
Jaką Vitarą na różne tereny? Przewodnik po możliwościach Suzuki
Piłka ręczna
Mistrzostwa świata w piłce ręcznej. Gorzki smak remisu Polaków z Czechami
Piłka ręczna
Mistrzostwa świata w piłce ręcznej. Polacy przegrali z Niemcami, ale obudzili nadzieję
PIŁKA RĘCZNA
Mistrzostwa świata. Polacy zdali kartkówkę, teraz czas na egzamin
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Piłka ręczna
Mistrzostwa Europy ponownie w Polsce
Materiał Promocyjny
Psychologia natychmiastowej gratyfikacji w erze cyfrowej