To był najgorszy mecz w wykonaniu podopiecznych trenera Bogdana Wenty na mistrzostwach Europy w Norwegii. Nic nie funkcjonowało prawidłowo. Bramkarze nic nie wyłapywali, obrona była "dziurawa jak ser szwajcarski", atak praktycznie nie istniał. Karol Bielecki i Grzegorz Tkaczyk, którzy zazwyczaj byli postrachem golkiperów drużyny przeciwnej, tym razem wspólnie wzbogacili dorobek reprezentacji zaledwie o trzy bramki.
Duńczykom - brązowym medalistom ME 2006 i MŚ 2007 - udał się rewanż za przegrany przed rokiem w Niemczech półfinał MŚ. Wtedy Polacy potrzebowali dwóch dogrywek do zwycięstwa, teraz w Stavanger nie mieli nic do powiedzenia. Rywal przewyższał ich pod każdym względem.
Od pierwszej minuty widać było, że jest źle. Po kwadransie Duńczycy prowadzili 10:3, ale wierni kibice "biało-czerwonych"nadal czekali na cudowny zryw, jakiego świadkami często byli w przeszłości. Tak jednak tym razem nie było, polski zespół nie podniósł się. Brak było pomysłu na grę, rachityczne rzuty najczęściej stawały się łupem świetnie dysponowanego Kaspera Hvidta.
Bielecki rzucał za słabo lub w las rąk Skandynawów, Marcin Lijewski posyłał piłkę obok bramki, Mateusz Jachlewski obijał słupki, ponownie nie wykorzystano dwóch z trzech rzutów karnych(we wtorek Polacy rzucili Norwegom dwa z ... siedmiu), zastępcy pierwszej szóstki nie stanowili specjalnego zagrożenia. Jedynie Mariusz Jurasik zdołał zapisać na swoje konto siedem goli, sporą ochotę do gry, pomimo niekorzystnego wyniku, wykazywał Bartłomiej Jaszka.
Z polską defensywą brązowi medaliści MŚ robili co chcieli. Wiele bramek zdobywali nawet nie skacząc, a tylko umiejętnie rzucając z podłoża, mijając obrońców. Wszystko im się udawało.