Ten mecz mogli wygrać tylko oni. Chcieli tego zwycięstwa tak bardzo, że atakowali nawet przy prowadzeniu 30: 23 w ostatnich sekundach. Jeszcze raz trafił Bartosz Jurecki, Sławomir Szmal jeszcze raz obronił kontratak i zaczęło się szaleństwo.
Polskich kibiców było w hali może z dziesięciu, ale przebili się ze swoim: "Dziękujemy!". Zawodnicy objęli się za ramiona i tańczyli z radości. Szmal, idąc do szatni, krzyczał tak głośno, że udzielający wywiadów Duńczycy jeszcze niżej opuszczali głowy. – Teraz proszę mi wybaczyć, ale idę pić alkohol. Myślę, że kibice się nie pogniewają – mówił polski bramkarz. – Nie wiem, co było trudniejsze: wygrać z Duńczykami czy z własnym rozczarowaniem – mówił po końcowym gwizdku Mariusz Jurasik.
W meczu o trzecie miejsce ciężar gry wzięli na siebie ci, którzy mieli błyszczeć wcześniej: Bartłomiej Jaszka i Karol Bielecki. Jaszka wreszcie był liderem, który rozgrywał, zamieniał się w kołowego lub skrzydłowego. W drugiej połowie, odbierając piłkę rywalowi, nieszczęśliwie upadł, ale grał dalej, choć po meczu okazało się, że złamał rękę. Jak mówił, za wszelką cenę chciał udowodnić, że do czegoś się nadaje.
Bielecki, dwa lata temu gwiazda mistrzostw świata, w Chorwacji długo był cieniem samego siebie. Przed m
eczem o trzecie miejsce zaczął od zmiany wizerunku, w sobotę rano na łyso ogolił go Jurasik. Bielecki zaczął mecz na ławce, ale kiedy wszedł, rzucał poza zasięgiem ramion obrony i tak szybko, że pomiar prędkości wskazywał ponad 120 kilometrów na godzinę. Trafił dziesięć razy.