Rz: Macie jeszcze siłę się cieszyć?
Bartosz Jurecki: Nie wiem, chwilowo chyba już nie. Dziś były straszne nerwy na parkiecie i mnóstwo emocji. Bardzo źle graliśmy w ataku, oprócz może pierwszych pięciu minut. Chaos w ofensywie był przerażający, nic nam nie wychodziło. Za to kapitalnie stała obrona, dzięki temu wynik cały czas był w okolicach remisu. Supermecz rozegrał Michał Szyba, ale chylę czoła przed całą drużyną. Dzięki temu możemy się cieszyć z medalu mistrzostw świata. Wielkie słowa uznania dla fizjoterapeutów i lekarzy, bo przez te ostatnie dni nas poskładali do kupy i posklejali. Kilku z nas w ogóle nie powinno dziś zagrać, ale dzięki ich gigantycznej pracy się udało.
Pod koniec decydujący okazał się chyba wasz charakter, bo obie drużyny wyglądały na wykończone?
Tak. To był nasz dziewiąty mecz na tych mistrzostwach i zmęczenie było widać. Cieszymy się niezmiernie, bo pod koniec spotkania to Hiszpania była jednak bliżej medalu niż my. Charakter, wola walki i ogromne serducho – to wszystko sprawiło, że doprowadziliśmy do remisu, dogrywki i mamy ten brąz.
Pod koniec meczu wydawało się, że to pan z bratem byli trenerami...
Trochę tak się faktycznie potoczyło, że pod koniec meczu trenerów było już kilku. Powtarzaliśmy sobie, że musimy rozciągnąć hiszpańską obronę, że musimy mniej indywidualnie grać w ataku.
To pan zaczął odsyłać zawodników na ławkę i wołać wysokich do bloku na sekundy przed końcem...
Drużyna sama wie w takich momentach, co trzeba robić. Takich emocji, jakie dziś były na parkiecie, naprawdę nie pamiętam. Cieszę się, że udało nam się je trochę opanować, wziąć się w garść i obronić zwyciąstwo.
Jaka była atmosfera na ławce przed dogrywką?