Rzeczpospolita: Rok trwały pańskie starania o uzyskanie polskiego obywatelstwa. Denerwował się pan, że procedura trwa tak długo?
Taras Romanczuk: Podchodziłem do tego bardzo spokojnie. Wszystko zaczęło się od mojego przyjścia do Jagiellonii. Powiedziałem, że mam polskie korzenie, zaczęliśmy rozmawiać na ten temat i razem szukać dokumentów. Rok temu, w lutym, złożyłem wniosek. Wiedziałem, że został dobrze przygotowany, bo na zgromadzenie dokumentów poświęciłem sporo czasu.
Od dawna wiedział pan o polskich przodkach?
Dowiedziałem się o nich od rodziców, jeszcze mieszkając na Ukrainie. Mama pokazywała mi nawet dokumenty, poświadczające, że mój pradziadek posiadał w Polsce ziemię. Babcia urodziła się jeszcze w Polsce, niedaleko Włodawy, ale wojenne losy sprawiły, że moi przodkowie zostali przesiedleni na Ukrainę.
Ukraińskie prawo nie pozwala na posiadanie podwójnego obywatelstwa. Składając wniosek o polskie, zamknął pan za sobą drzwi. To utrudniało wykonanie tego kroku?