Dopóki istniała Jugosławia, nie odróżnialiśmy Chorwata od Serba i Macedończyka od Bośniaka. Wszyscy byli „Jugosłowianami". Rozpad kraju wszystko zmienił.
Ze wszystkich republik Jugosławii Chorwacja jest chyba nam najbliższa. Na plaże Dalmacji można dojechać w jeden dzień, w okolicach Splitu, na Hvarze i setkach innych miejsc nad Adriatykiem jest po prostu miło.
Z tego, że przywódca Jugosławii Józef Broz-Tito poróżnił się ze Stalinem i otworzył drzwi na Zachód, skorzystali piłkarze. Polacy, Czesi, Węgrzy, Rumuni, Bułgarzy, mimo że dostawali propozycje gry w klubach zachodnich, musieli pozostać w swoich Legiach, Górnikach, Duklach, Honvedach, Dinamach czy Lewskich. W tym czasie Chorwaci i Serbowie grali już we Francji, w Belgii, Austrii lub Bundeslidze. Chorwaccy trenerzy też tam pracowali. Działo się tak już od końca lat 50. Jugosławia grała w finałach czterech kolejnych turniejów olimpijskich: w Londynie, Helsinkach, Melbourne i Rzymie. Po trzech porażkach zdobyła wreszcie złoty medal, pokonując Danię. W tym samym 1960 roku niemal identyczna pod względem składu drużyna jugosłowiańska przegrała po dogrywce z ZSRR finał pierwszych mistrzostw Europy. Minęły kolejne dwa lata i na mistrzostwach świata w Chile Jugosłowianie znaleźli się w strefie medalowej. Mecz o trzecie miejsce przegrali 0:1 z gospodarzami, tracąc gola w ostatniej minucie.
Jeden z pięciu najlepszych strzelców tamtego turnieju Drażan Jerković był Chorwatem, grał w Dinamie Zagrzeb, a w roku 1990 został pierwszym trenerem reprezentacji Chorwacji. Król strzelców mundialu we Francji (1998) Davor Suker jest prezesem federacji piłkarskiej.
Chorwaci, debiutując w finałach MŚ osiem lat po uzyskaniu niepodległości, zajęli trzecie miejsce. Nie tylko Suker (Real Madryt) był gwiazdą, także Zvonimir Boban (AC Milan) i Robert Prosinecki (Real i Barcelona). Slaven Bilić był obrońcą Evertonu, a Robert Jarni pomocnikiem Betisu Sewilla. Byli powiewem świeżości jak Polacy w roku 1974.