W futbolu odbija się wszystko to, czego dowiedzieliśmy się o Włoszech po katastrofie mostu w Genui. Już w październiku zeszłego roku profesor politechniki w Mediolanie Carmelo Gentile, wykonując testy podpór, stwierdził, że są one niepokojąco skorodowane. Przesłał swoje uwagi zarządcy mostu wraz z sugestią, by wykonano kolejne próby, ale jak sam później przyznawał, być może ton pisma był zbyt mało alarmujący. Nikt jego raportem się nie przejął.
Włoska piłka też od lat wysyła sygnały, że jest poważnie skorodowana i grozi zawaleniem. Dopiero niedawno opadł kurz po aferze korupcyjnej calciopoli, a już coraz więcej pisze i mówi się o tym, że wracając do Serie A, Parma przekupywała sędziów oraz rywali.
Kolejne kluby pogrążają się w długach – właśnie przestało istnieć Bari, a wcześniej odradzać się od zera musiały Fiorentina i Napoli. Tylko Juventus trzyma się mocno: właśnie sprowadził Cristiano Ronaldo, i grał w dwóch finałach Ligi Mistrzów w ciągu czterech lat.
„To jedna z najczarniejszych kart w historii naszego sportu. Brutalny cios siejący spustoszenie w narodzie, który żyje i oddycha futbolem. Sportowy odpowiednik katastrofy »Titanika«" – to fragment ze wstępniaka redaktora naczelnego „La Gazzetta dello Sport" napisanego, gdy w listopadzie zeszłego roku Włosi odpadli w barażach o mundial ze Szwecją i po raz pierwszy od 60 lat nie zakwalifikowali się do mistrzostw świata.
Pozostałe gazety również były w swojej krytyce bezlitosne. „Corriere dello Sport" grzmiał: „To futbolowa hańba, której nie można tolerować. Plama na honorze, której się nie da usunąć. To koniec. Apokalipsa, tragedia, katastrofa. Nazywajcie to, jak chcecie, ale nasz futbol znalazł się w ogromnym kryzysie".