W czasach, gdy „właściciel klubu piłkarskiego" stał się synonimem słowa „zło", John W. Henry jest przez kibiców Liverpoolu, nowego mistrza Europy, noszony na rękach.
Największy rywal klubu z Anfield – Manchester United – także pozostaje w amerykańskich rękach. Po tym, jak został przejęty przez rodzinę Glazerów, kibice protestujący przeciwko Jankesom stworzyli własny klub – demokratyczny FC United of Manchester, w którym każdy opłacający składkę kibic ma głos. I chociaż FC United w tym roku spadł z szóstej do siódmej ligi, to przyciąga coraz więcej ludzi, którzy nie mogą już znieść tego, co się dzieje na Old Trafford.
Glazerowie dbają, by ich klub funkcjonował jako przedsiębiorstwo, a oni mogli co roku wypłacić sobie hojne dywidendy. Od czasu przejęcia w 2005 r. wyprowadzili już z klubu ponad miliard funtów – w postaci pożyczek właścicielskich, zwrotów kosztów i dywidend. Niemal tyle samo, ile zainwestował w ich lokalnego rywala szejk Mansour. Efekty wszyscy znają – napędzany wątpliwego etycznie pochodzenia pieniędzmi Manchester City bije się co roku o największe laury, United ma problem, by zająć miejsce dające prawo gry w Lidze Mistrzów.
Futbol, nie soccer
John W. Henry przejął Liverpool FC od swoich rodaków – Toma Hicksa i George'a Gilletta w październiku 2010 r. Gdy dwa lata później zwolnił trenera, a zarazem legendę klubu Kenny'ego Dalglisha angielskie media nie szczędziły słów krytyki, a w gazetach można było przeczytać komentarze, że oto kolejni aroganccy Amerykanie, kompletnie nieznający się na futbolu (który sami nazywają błędnie soccerem) panoszą się w legendarnym klubie. Pierwsze transfery nie były udane, a Henry i FNG musieli przepraszać kibiców w otwartym liście. Gdy sezon później nowo zatrudniony Brendan Rodgers obrał z zespołem kurs na mistrzostwo Anglii, nagle o zwolnieniu Dalglisha jako skandalu mało kto już mówił, a i łatwiej zapomniano fatalne ruchy kadrowe. I nie zmienił tego fakt, że Steven Gerrard się pośliznął w meczu z Chelsea, a Liverpool ostatecznie przez to tytułu nie zdobył. Rodgers też jednak nie spełniał pokładanych w nim nadziei i musiał opuścić czerwoną część Merseyside.
Z kibicami w fan zonie
W październiku 2015 r. zaprezentowano nowego szkoleniowca – blondwłosego okularnika, którego niekontrolowane wybuchy śmiechu szybko okazały się zaraźliwe. Oczywiście Juergena Kloppa nie trzeba było nikomu przedstawiać. Wcześniej poprowadził Borussię Dortmund do finału Ligi Mistrzów na londyńskim Wembley, a show, jaki wówczas zafundował angielskim mediom na konferencjach prasowych (tam padło słynne zdanie o tym, iż jego drużyny grają heavy metal), nie miał precedensu.