John W. Henry: Przełamać klątwę

Właściciel Liverpoolu, amerykański miliarder, rozumie futbol, ale kocha baseball.

Aktualizacja: 03.06.2019 19:23 Publikacja: 03.06.2019 19:12

Mistrzowska parada przyciągnęła na ulice Liverpoolu ponad pół miliona ludzi

Mistrzowska parada przyciągnęła na ulice Liverpoolu ponad pół miliona ludzi

Foto: AFP

W czasach, gdy „właściciel klubu piłkarskiego" stał się synonimem słowa „zło", John W. Henry jest przez kibiców Liverpoolu, nowego mistrza Europy, noszony na rękach.

Największy rywal klubu z Anfield – Manchester United – także pozostaje w amerykańskich rękach. Po tym, jak został przejęty przez rodzinę Glazerów, kibice protestujący przeciwko Jankesom stworzyli własny klub – demokratyczny FC United of Manchester, w którym każdy opłacający składkę kibic ma głos. I chociaż FC United w tym roku spadł z szóstej do siódmej ligi, to przyciąga coraz więcej ludzi, którzy nie mogą już znieść tego, co się dzieje na Old Trafford.

Glazerowie dbają, by ich klub funkcjonował jako przedsiębiorstwo, a oni mogli co roku wypłacić sobie hojne dywidendy. Od czasu przejęcia w 2005 r. wyprowadzili już z klubu ponad miliard funtów – w postaci pożyczek właścicielskich, zwrotów kosztów i dywidend. Niemal tyle samo, ile zainwestował w ich lokalnego rywala szejk Mansour. Efekty wszyscy znają – napędzany wątpliwego etycznie pochodzenia pieniędzmi Manchester City bije się co roku o największe laury, United ma problem, by zająć miejsce dające prawo gry w Lidze Mistrzów.

Futbol, nie soccer

John W. Henry przejął Liverpool FC od swoich rodaków – Toma Hicksa i George'a Gilletta w październiku 2010 r. Gdy dwa lata później zwolnił trenera, a zarazem legendę klubu Kenny'ego Dalglisha angielskie media nie szczędziły słów krytyki, a w gazetach można było przeczytać komentarze, że oto kolejni aroganccy Amerykanie, kompletnie nieznający się na futbolu (który sami nazywają błędnie soccerem) panoszą się w legendarnym klubie. Pierwsze transfery nie były udane, a Henry i FNG musieli przepraszać kibiców w otwartym liście. Gdy sezon później nowo zatrudniony Brendan Rodgers obrał z zespołem kurs na mistrzostwo Anglii, nagle o zwolnieniu Dalglisha jako skandalu mało kto już mówił, a i łatwiej zapomniano fatalne ruchy kadrowe. I nie zmienił tego fakt, że Steven Gerrard się pośliznął w meczu z Chelsea, a Liverpool ostatecznie przez to tytułu nie zdobył. Rodgers też jednak nie spełniał pokładanych w nim nadziei i musiał opuścić czerwoną część Merseyside.

Z kibicami w fan zonie

W październiku 2015 r. zaprezentowano nowego szkoleniowca – blondwłosego okularnika, którego niekontrolowane wybuchy śmiechu szybko okazały się zaraźliwe. Oczywiście Juergena Kloppa nie trzeba było nikomu przedstawiać. Wcześniej poprowadził Borussię Dortmund do finału Ligi Mistrzów na londyńskim Wembley, a show, jaki wówczas zafundował angielskim mediom na konferencjach prasowych (tam padło słynne zdanie o tym, iż jego drużyny grają heavy metal), nie miał precedensu.

Henry nie zachowuje się jak nadęty miliarder – w Madrycie przed finałem Ligi Mistrzów poszedł z żoną do fan zony kibiców Liverpoolu, gdzie zresztą mało kto zwrócił na nich uwagę. Nie miał też problemu z tym, by ostatni kilometr dzielący go od stadionu Metropolitano przebyć na piechotę poboczem autostrady – takie były korki.

86 lat czekania

Nie tylko zatrudnił Kloppa, przeznaczył też naprawdę duże kwoty na nieodzowne wzmocnienia (jak chociażby Virgil van Dijk i Alisson Becker), ale rozbudował Anfield i ośrodek treningowy. Liverpool, który w czasach po prawie Bosmana i wielkich pieniędzy z kontraktów telewizyjnych przez ponad dekadę działa tak, jakby wciąż były lata 80., zaczął nadrabiać dystans do czołówki. Jednocześnie jednak dyrektor sportowy Michael Edwards wie, że nie może pozwolić sobie wyłącznie na politykę wielkich wydatków. I wie doskonale, że musi wyszukiwać piłkarzy pokroju Andy'ego Robertsona w słabszych klubach (kosztował 8 milionów funtów i przyszedł ze zdegradowanego Hull City), a także promować zdolnych wychowanków jak Trent Alexander-Arnold.

Liverpool jest najważniejszym odcinkiem w europejskiej części imperium FNG. Po drugiej stronie oceanu John W. Henry ma jednak kilka równie ważnych.

Gazetę „Boston Globe" kupił raczej z powodów wizerunkowych. Zasłynęła ona m.in. śledztwem w sprawie pedofilii w amerykańskim Kościele (opowiada o tej historii film „Spotlight" z 2015 roku). Wydał na nią drobne, bo 70 milionów dolarów kosztuje dziś niezły piłkarz. Pierwszą miłością Henry'ego jest jednak baseball.

Boston Red Sox pozyskał w 2002 roku – wcześniej miał krótkotrwałe romanse z innymi drużynami, ale to założony w 1901 roku klub stanowił prawdziwe wyzwanie. Jedną z pierwszych decyzji nowego właściciela było zatrudnienie statystyka Billa Jamesa – wówczas postaci anonimowej, którą rozsławił dopiero film z 2011 roku „Moneyball". Red Sox sięgnęli od tamtego czasu po cztery World Series. Pierwsze trofeum zdobyli w 2004 roku przełamując 86-letnią klątwę Bambino.

Trwające już trzy dekady czekanie Liverpoolu na mistrzostwo wydaje się przy tym igraszką. Ale Henry doskonale wie, że to jest jego najważniejsze zadanie. Ważniejsze nawet niż Puchar Mistrzów.

W czasach, gdy „właściciel klubu piłkarskiego" stał się synonimem słowa „zło", John W. Henry jest przez kibiców Liverpoolu, nowego mistrza Europy, noszony na rękach.

Największy rywal klubu z Anfield – Manchester United – także pozostaje w amerykańskich rękach. Po tym, jak został przejęty przez rodzinę Glazerów, kibice protestujący przeciwko Jankesom stworzyli własny klub – demokratyczny FC United of Manchester, w którym każdy opłacający składkę kibic ma głos. I chociaż FC United w tym roku spadł z szóstej do siódmej ligi, to przyciąga coraz więcej ludzi, którzy nie mogą już znieść tego, co się dzieje na Old Trafford.

Pozostało 86% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Polska - Chorwacja 3:3. Emocje zamiast punktów
Piłka nożna
Polska - Chorwacja 3:3. Nareszcie cieszyła ich piłka
Piłka nożna
Polska - Niemcy. Remis, który dał awans na mistrzostwa Europy do lat 21
Piłka nożna
Łączy nas Luka Modrić
Piłka nożna
Michał Probierz apeluje o cierpliwość. Jak Polacy zagrają z Chorwatami?