Legia straciła w ośmiu meczach eliminacji Ligi Europy jednego gola – jedynym zawodnikiem, który znalazł sposób na Radosława Majeckiego okazał się kolumbijski napastnik Glasgow Rangers – Alfredo Morelos. Udała mu się ta sztuka w drugiej minucie doliczonego czasu gry, gdy niemal wszyscy na stadionie i przed telewizorami szykowali się już na dogrywkę.
Trzeci rok z rzędu nie będzie Legii i żadnego innego polskiego zespołu w europejskich pucharach. Znów kibicom w środku tygodnia przyjdzie się emocjonować występom najlepszych, znów pogłębiać się będzie przepaść między klubami ekstraklasy, a europejskimi zespołami. A w kasie Legii znów zacznie się szukanie oszczędności. Bo wpływu z pucharów, premii od UEFA ponownie zabraknie.
Zanim jeszcze mecz się zaczął kibice Legii, którzy przybyli do Glasgow rozwinęli na sektorze flagę z wizerunkiem papieża Jana Pawła II i napisem – „do not be worry”, czyli w tłumaczeniu „nie lękajcie się”. Oczywiście była to prowokacja skierowana w stronę kibiców Rangers, tradycyjnie pochodzących z protestanckich, nieuznających papieża, rodzin, a także nawiązanie do byłego legionisty i zawodnika Celticu, Artura Boruca, który w t-shircie z wizerunkiem papieża świętował zwycięstwo po jednym Old Firm Derby. Boruc zasiadł zresztą wśród kibiców Legii na Ibrox w czwartkowy wieczór i w pewnym momencie z megafonem w dłoni prowadził doping.
A jednak można było odnieść wrażenie, że legioniści się lękają. Co było o tyle niezrozumiałe, że przecież już w pierwszym meczu w Warszawie, zobaczyli, że bać się nie ma czego. Że Rangers straszą głównie nazwą. Pierwszą okazję stworzyli sobie goście – Sandro Kulenović jednak źle przyjął, a jego strzał okazał się zbyt lekki i nieprzygotowany – ale później nagle nabrali zbytniego respektu dla rywala.
Legia miała mnóstwo szczęścia – przed upływem 10 minut Szkoci powinni byli prowadzić, ale uderzenie głową Alfredo Morelosa dosłownie o centymetry minęło słupek. W drugiej minucie doliczonego czasu gry Kolumbijczyk trafił w podobnej, ale jednak nieco trudniejszej sytuacji. Igor Lewczuk – tak chwalony za pierwszy mecz w Warszawie – kompletnie zaspał w obu tych akcjach.