„Północny Londyn jest dziś czerwony” – napisał na Twitterze Serge Gnabry, a wpis opatrzył zdjęciami, na których świętuje cztery bramki strzelone Tottenhamowi.
Kontekst jest oczywisty – niemiecki skrzydłowy przez lata był zawodnikiem Arsenalu, największego rywala Tottenhamu, i nie mógł powstrzymać się przed wbiciem szpilki derbowym oponentom. Kibice Arsenalu oczywiście zareagowali pełnymi euforii odpowiedziami na tego tweeta – „Once a Gooner, always a Gooner” (Kto raz był Kanonierem, na zawsze nim pozostanie).
Gnabry może jednak mieć mieszane uczucia w stosunku do klubu, który z jednej strony go w dużej mierze wychował (trafił do Arsenalu ze Stuttgartu w 2011 r., gdy miał 16 lat), ale z drugiej odrzucił. Bez żalu puszczono go najpierw na wypożyczenie do West Bromwich Albion (WBA), a następnie za grosze oddano do Werderu Brema.
Dziś już wiadomo, że dzięki temu zamiast walczyć o szóste miejsce w Anglii i grać w Lidze Europy, ma na koncie tytuł mistrza Niemiec, błyszczy w Lidze Mistrzów, którą piłkarze i szefowie Arsenalu znają ostatnio tylko z telewizji, i stał się ważną postacią w reprezentacji Joachima Löwa.
Nie tylko jednak Kanonierzy i ich legendarny trener Arsene Wenger nie poznali się na dynamicznym skrzydłowym, który na nowym stadionie Tottenhamu strzelił swoje pierwsze bramki w europejskich pucharach. Podczas wypożyczenia w WBA Gnabry rozegrał zaledwie jeden mecz w Premier League (12 minut w przegranym 2:3 spotkaniu z Chelsea). Było to w trzeciej kolejce sezonu 2015/2016 – kolejne miesiące spędził albo nie wstając z ławki rezerwowych, albo na trybunach.