Tylko przez około pół godziny gra była wyrównana. Jedni i drudzy próbowali ataków, tyle że piłkarze Śląska ani w tym fragmencie meczu, ani później nie oddali na bramkę Legii ani jednego celnego strzału. Drużyna, która wygrała dwa ostatnie mecze (z Wisłą Płock i ŁKS) i strzeliła w nich sześć bramek, tym razem nie wypracowała sobie okazji choćby na jedną.
To nie przypadek. W sezonie zasadniczym Legia zremisowała ze Śląskiem 0:0 w Warszawie i pokonała go we Wrocławiu 3:0. Śląsk zapracował na miejsce w górnej ósemce, niektóre mecze w jego wykonaniu były bardzo ładne, ma dobrego czeskiego trenera, ale do Legii im wszystkim daleko.
Obydwie bramki padły w podobnych okolicznościach. Pierwsza - po dośrodkowaniu z prawej strony Pawła Wszołka. Piłka odbita od Tomasa Pekharta spadła pod nogi Waleriana Gwilii, który z pięciu metrów strzelił czubem. Rzadko się ogląda takie uderzenie, ale w tłoku jest najszybsze i Gruzin podjął dobrą decyzję.
W drugiej sytuacji, ponownie po podaniu Wszołka Pekhart już całkiem świadomie odegrał głową do Gwilii, a ten, znowu z bliska, tym razem czystym wolejem pokonał bramkarza Matusa Putnockiego.
Gwilia stał się tym samym bohaterem spotkania. Ale fakt, że Śląsk wyjeżdża ze stolicy bez zdobytej bramki jest w znacznym stopniu zasługą Igora Lewczuka. Stoper Legii rozegrał bodaj najlepszy mecz w sezonie.