Atmosfera przed inauguracją Euro 2020 jest niecodzienna, bo Polacy po raz pierwszy zaczynają wielką imprezę bez ciężaru oczekiwań. Kadra pod wodzą Portugalczyka Paulo Sousy zagrała w tym roku pięć meczów i wciąż nie można o niej powiedzieć zbyt wiele dobrego. Pytań jest więcej niż odpowiedzi.
Polacy wygrali tylko z Andorą, czyli 158. drużyną w rankingu FIFA, ale też ulegli jedynie Anglikom. Trzy pozostałe spotkania – przeciwko Węgrom, Islandczykom oraz Rosjanom – kończyły się remisami. Sousa obiecywał zespół, który trudno będzie złamać, wymarzył sobie reprezentację grającą aktywnie i nowocześnie. Euro pokaże, czy nie poszedł za daleko, dostosowując piłkarzy do taktyki, a nie taktykę do piłkarzy.
Bezsenna noc
Portugalczyk dostał listę zadań zawierającą trzy mecze eliminacji mistrzostw świata oraz finały Euro z terminem na odbiór projektu w ciągu trzech miesięcy i przyjął wyzwanie. Każdy z dotychczasowych meczów zaczynała inna jedenastka, Sousa dokonywał w podstawowym składzie od czterech do siedmiu zmian. Niektóre były efektem poszukiwania, a inne zrodziła konieczność, bo kadrę prześladują urazy.
Najpierw więzadła krzyżowe zrywali Krystian Bielik i Jacek Góralski, później urazy dopadły Krzysztofa Piątka oraz Arkadiusza Recę, a problemy z łąkotką na ostatniej prostej wypchnęły ze składu Arkadiusza Milika. Aż dziw, że nikt jeszcze nie zapytał religijnego Portugalczyka, czy pamięta Hioba.
– Kiedy dowiedziałem się, że Milik nie zagra na turnieju, nie mogłem w nocy spać. Cały czas myślałem o systemach i rozwiązaniach – nie kryje Sousa, który już wcześniej podkreślał, że zawodnik Olympique Marsylia to w jego planie postać kluczowa.