Koniec świata na Placu Czerwonym

Na Łużnikach Chelsea i Manchester United zagrają o Puchar Mistrzów. Obydwie drużyny mają równe szanse. Dla Moskwy finał jest wydarzeniem sportowym, jakiego tam jeszcze nie było.

Aktualizacja: 21.05.2008 02:19 Publikacja: 20.05.2008 19:59

Koniec świata na Placu Czerwonym

Foto: AFP

Pierwsza reklama, rzucająca się w oczy po wylądowaniu na lotnisku Szeremietiewo to trener rosyjskiej kadry, Guus Hiddink, zachwalający produkty Samsunga. Trener jest Holendrem, koncern jest koreański, a wszystko to w dzisiejszej Moskwie. Rosja jest dumna z hokeistów, którzy w Quebec pokonali Kanadyjczyków i zdobyli tytuł mistrza świata. Pewnie za chwilę przyjmie ich Dmitrij Miedwiediew. Kilka dni temu prezydent zaprosił na Kreml piłkarzy Zenitu Sankt Petersburg, którzy zaprezentowali Puchar UEFA, zdobyty w ubiegłą środę. Prezydent otrzymał na pamiątkę piłkę z autografami a Andriej Arszawin dał mu swoją koszulkę. O wszystkim dziennik "Izwiestia" napisał na pierwszej stronie. Mało tego. Kiedy strzelec bramki w finale z Rangersami Igor Denisow nie przyjął zaproszenia Hiddinka do kadry na Euro, powiedziano, że Denisow jest wolnym człowiekiem. Można mu się dziwić, ale nie wolno go potępiać. A to wszystko w Moskwie. Koniec świata, komunistycznego oczywiście. I to już dość dawno.

Z sukcesu Zenitu, niezależnie od lokalnych ambicji Moskwy i Petersburga, cieszy się cała Rosja. Zresztą Puchar Rosji zdobyli w niedzielę gracze CSKA Moskwa (z Dawidem Janczykiem). Rosyjscy kibice (czyli bolelszcziki albo fanaty) powiedzieli w rozpisanej kilka tygodni temu ankiecie, że najbardziej chcieliby oglądać w finale Manchester United. Marzenie zostało spełnione, ale pojawiło się drugie - teraz większość chce, żeby Manchester przegrał. Przecież gra z nim Chelsea, a Chelsea to "nasz klub". Nasz, bo stanowi własność gubernatora Czukotki, obywatela rosyjskiego Romana Abramowicza. I w ten sposób w pierwszym finale Ligi Mistrzów na terytorium Rosji wystąpi drużyna wprawdzie z Londynu, ale finansowana przez Rosjanina o żydowskich korzeniach, prowadzona w dodatku przez trenera z Izraela, co też jeszcze w historii finałów się nie zdarzyło.

Avram Grant dziś stoi przed szansą zdobycia najważniejszego trofeum w klubowym futbolu Europy, a jeszcze do niedawna był trenerem znanym tylko w swoim kraju. Prowadził reprezentację Izraela i, między innymi, Maccabi Tel Awiv, gdzie trenował obecnego pomocnika Polonii Warszawa - Grzegorza Wędzyńskiego. Kiedy Wędzyński, zaproszony do domu trenera powiedział jemu i jego żonie, znanej aktorce - szalom, staruszek siedzący przy telewizorze odpowiedział mu po polsku - dzień dobry. To był ojciec Avrama Granta - Meir, urodzony w Mławie, który przeżył piekło wojny. Dlatego Avram Grant, nazajutrz po półfinałowym meczu z Liverpoolem, przyjechał do Oświęcimia, żeby wziąć udział w Marszu Żywych. Nie chciał powiedzieć słowa o futbolu, bo nie po to odwiedzał ziemię swojego ojca. I chociaż Wędzyński lubi Manchester, będzie kibicował Chelsea, ponieważ zapamiętał Granta jako bardzo dobrego trenera i porządnego człowieka. Szanse Manchesteru i Chelsea są wyrównane. Drużyna Aleksa Fergusona zdobyła mistrzostwo Anglii, jemu przyznano tytuł Menedżera Roku. Cristiano Ronaldo pobił rekord skuteczności w sezonie George’a Besta (zdobył już 41 goli), został królem strzelców i najlepszym graczem Premiership. Wyliczanie atutów Manchesteru byłoby równie długie jak chwalenie Chelsea. Ona wprawdzie zajęła w lidze miejsce tuż za Manchesterem, ale grała znacznie lepiej niż można się było spodziewać po odejściu jesienią trenera Jose Mourinho. Przyszedł Grant i drużynę, o której mówiono, że jest na dobrej drodze do rozpadu, pozbierał do kupy. Frank Lampard i Michael Ballack przedłużyli kontrakty z Chelsea. W Manchesterze to samo zrobili Rio Ferdinand, Wes Brown i Michael Carrick. Cristiano Ronaldo jest związany z klubem umową do roku 2012, ale kilka dni zasiał swoim kibicom ziarno niepokoju, mówiąc w wywiadzie dla "Daily Telegraph", że bardzo chciałby grać w Hiszpanii. Póki co, wszystkich tych piłkarzy zobaczymy dziś na boisku.

Jeśli wystąpi Walijczyk Ryan Giggs, pobije rekord legendarnego Bobby Charltona, który w drużynie z Old Trafford rozegrał 758 meczów. Byłoby w tym coś z symbolu. Nie dość, że po raz pierwszy w finale Ligi Mistrzów spotykają się dwie drużyny angielskie (wcześniej grał Real z Valencją i Milan z Juventusem), to finał odbywa się 50 lat po pamiętnej katastrofie lotniczej, w której zginęło ośmiu piłkarzy Manchesteru i 40 lat od zdobycia przez ten klub po raz pierwszy Pucharu Mistrzów. "Jeśli ktoś ma bić mój rekord, o którym zapomniałem - powiedział uczestnik tamtych wydarzeń, Bobby Charlton - to Ryan jest odpowiednią osobą". Manchester dotarł do finału po raz trzeci. Dwa poprzednie wygrał. W roku 1968, 4:1 z Benfiką, po fantastycznej walce z dogrywką na Wembley. W roku 1999, 2:1 z Bayernem na Camp Nou, kiedy przegrywał 0:1 do...90 minuty. Z tamtego spotkania w kadrze Manchesteru pozostali - Ryan Giggs, Gary Neville i Paul Scholes, który jednak nie mógł grać, ukarany wcześniej kartkami. Dlatego teraz Alex Ferguson powiedział, że choćby się waliło i paliło, to wystawi Scholesa choćby na pięć minut. Można się spodziewać, że wystawi go na 90. Chelsea wystąpi w finale pierwszy raz. Do Moskwy przylatują już kibice z Anglii. Spodziewanych jest 50 tysięcy. Na wszelki wypadek ci z Chelsea lądują na lotnisku Szeremietiewo a z Manchesteru - na Domodiedowo, ale spotykają się na ulicach i Placu Czerwonym. Władze Rosji zgodziły się na uproszczoną procedurę wizową. Podstawą do wydania wizy nie było zaproszenie, tylko bilet na mecz. To efekt umowy pomiędzy Rosją a Wielką Brytanią, która z kolei ułatwiła kibicom z Rosji wjazd do Manchesteru na mecz finałowy Zenitu z Rangers. Wszystko to w okresie wciąż napiętych stosunków pomiędzy obydwoma krajami, po tajemniczej śmierci Aleksandra Litwinienki, w roku 2006. Można mówić o czymś w rodzaju "dyplomacji futbolowej". W związku z najazdem Anglików przedsięwzięto nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Zmobilizowano wyjątkowe siły milicjantów (ale nie podano ich liczby), poproszono o pomoc policję brytyjską.

Mecz rozegrany zostanie o nietypowej dla Moskwy porze - godzinie 22.45. Ze względu na różnicę czasu pomiędzy stolicą Rosji a Europą centralną, UEFA postawiła warunek, że finał musi się rozpocząć jak każdy inny mecz Ligi Mistrzów - o godz. 20.45. W związku z tym przedłużono kursowanie metra po meczu do godziny 4 rano. Władze Moskwy wyraziły też zgodę na nocny festyn kibiców na Placu Czerwonym. Teraz znaczna część placu została zamieniona w miasteczko piłkarskie. Na przeciw mauzoleum Lenina ustawiono ogromną piłkę, na boiskach grają dzieci, swoje stoiska mają sponsorzy Ligi Mistrzów, a do pawilonu z pancernego szkła, gdzie można obejrzeć Puchar Mistrzów ustawia się od weekendu kolejka jak dawniej do mumii wodza rewolucji. Nawiasem mówiąc taki sam puchar stał obok piłkarzy Chelsea i Manchesteru podczas konferencji prasowej na stadionie. Podobno UEFA zrobiła 10 kopii. Przed stadionem na Łużnikach, który nie nosi już imienia Lenina, nadal stoi jego wielki pomnik i już wczoraj Anglicy wspinali się na cokół, żeby zrobić sobie zdjęcie.

Reklama
Reklama

Takiego przedstawienia na Placu Czerwonym jeszcze nie było i tylko młody niemiecki pilot Matthias Rust raz go ożywił. Z jednym wyjątkiem. W roku 1936, w Dniu Fizkulturnika, na Placu Czerwonym odbył się mecz z udziałem pierwszej i drugiej drużyny Spartaka. Z wysokości mauzoleum oglądał go Józef Stalin, który nigdy o swoim stosunku do sportu nie mówił. Ryzyko było więc spore. Na wszelki wypadek stojący obok Stalina sekretarz rajkomu Aleksandr Kosariew trzymał w ręku białą chusteczkę. Miał nią zamachać piłkarzom, gdyby usłyszał lub zobaczył u wodza jakiekolwiek oznaki niezadowolenia. Ale Stalin wytrzymał do końca i nawet się uśmiechnął. Pierwsza drużyna Spartaka wygrała 4:3. Wszyscy przeżyli. Znowu szansę na grę w finale ma Polak - rezerwowy bramkarz Manchesteru Tomasz Kuszczak. Dotychczas Puchar Mistrzów zdobyło trzech Polaków: Zbigniew Boniek z Juventusem (1985), Józef Młynarczyk z FC Porto (1987) i Jerzy Dudek z Liverpoolem (2005). Rok później Dudek był rezerwowym w finale.

Manchester Utd.: Van der Sar - Brown, Ferdinand, Vidic, Evra - Cristiano Ronaldo, Scholes, Carrick, Park - Rooney, Tevez

Chelsea: Cech - Essien, Terry, Ricardo Carvalho, A. Cole - J. Cole, Ballack, Makelele, Lampard - Drogba, Kalou

Pierwsza reklama, rzucająca się w oczy po wylądowaniu na lotnisku Szeremietiewo to trener rosyjskiej kadry, Guus Hiddink, zachwalający produkty Samsunga. Trener jest Holendrem, koncern jest koreański, a wszystko to w dzisiejszej Moskwie. Rosja jest dumna z hokeistów, którzy w Quebec pokonali Kanadyjczyków i zdobyli tytuł mistrza świata. Pewnie za chwilę przyjmie ich Dmitrij Miedwiediew. Kilka dni temu prezydent zaprosił na Kreml piłkarzy Zenitu Sankt Petersburg, którzy zaprezentowali Puchar UEFA, zdobyty w ubiegłą środę. Prezydent otrzymał na pamiątkę piłkę z autografami a Andriej Arszawin dał mu swoją koszulkę. O wszystkim dziennik "Izwiestia" napisał na pierwszej stronie. Mało tego. Kiedy strzelec bramki w finale z Rangersami Igor Denisow nie przyjął zaproszenia Hiddinka do kadry na Euro, powiedziano, że Denisow jest wolnym człowiekiem. Można mu się dziwić, ale nie wolno go potępiać. A to wszystko w Moskwie. Koniec świata, komunistycznego oczywiście. I to już dość dawno.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Reklama
Piłka nożna
Naukowcy ostrzegają przed upałami. Czy Amerykanie są przygotowani na mundial?
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Piłka nożna
Smutny początek sezonu przy Łazienkowskiej. Legia wygrała w ciszy
Piłka nożna
Klubowe mistrzostwa świata. PSG rozbiło Real i w finale zagra z Chelsea
Piłka nożna
Legia zaczyna sezon. Z nowym trenerem, ale bez nowych piłkarzy
Piłka nożna
Koniec marzeń polskich piłkarek. Debiutantki żegnają się z mistrzostwami Europy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama