Już dojrzałem do reprezentacji

Franciszek Smuda, trener Lecha Poznań o budzeniu śpiących piłkarzy, nerwach podczas meczu, ambicji i planach na przyszłość.

Publikacja: 20.09.2008 04:03

Już dojrzałem do reprezentacji

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

RZ: Porażka 1:2 w meczu Pucharu UEFA z Austrią w Wiedniu to dobry czy zły wynik dla Lecha Poznań?

Franciszek Smuda: Jestem ambitny i nigdy porażki nie uznam za dobry rezultat.

Mogliśmy wygrać, jednak – z drugiej strony – w pucharach strzelić bramkę na wyjeździe to połowa sukcesu, bo na własnym boisku wszystko jest do odrobienia. Cieszy mnie to, że kiedy było 1:2, moi zawodnicy nie stanęli, tylko grali dalej o remis, do końcowego gwizdka. Wiem, że gdy pokonaliśmy Grasshoppers 6:0, to wszyscy myśleli, że Europa leży u naszych stóp, ale takie wyniki to naprawdę rzadkość.

Prezes Jacek Rutkowski powiedział panu, że jeśli Lech nie zdobędzie mistrzostwa Polski, odejdzie pan z klubu, ale podobno niezależnie od wyniku nie zamierza pan dłużej zostawać w Poznaniu?

Nie wiem, co będzie w następnym sezonie. Może po Smudzie nie będzie już śladu? O tym, czy warto gdzieś pracować, decyduje wiele czynników. Czy dalej będziemy wzmacniać drużynę, czy zadowolimy się tym co dotychczas? Wiem, że prezes Rutkowski jest zwolennikiem oddania zespołu pod opiekę jednego trenera na dłuższy czas, i bardzo mnie to cieszy. W Poznaniu jestem już dwa i pół roku i w każdej przerwie w rozgrywkach wiem, czego moim piłkarzom najbardziej brakuje. Wiem, kogo dokupić, a kogo sprzedać, wiem, jaką taktykę dobrać do takich zawodników. Do Aleksa Fergusona porównywać się nie będę, żeby nie narazić się na śmieszność, ale sukcesy na przykład Werderu nie byłyby możliwe, gdyby w Bremie tak długo nie pracował Thomas Schaaf. Chodzi o to, żeby koncepcja trenera zgadzała się z wizją właścicieli klubu.

Pana koncepcja to futbol nie tylko skuteczny, ale i atrakcyjny.

Po to jest futbol, po to kibice przychodzą na stadion, żeby cieszyć się grą. Oczywiście nie zawsze to wychodzi, bo czasami trzeba zmierzyć się z rywalem, który potrafi tylko przeszkadzać. Ja najbardziej lubię dramaty. Uwielbiam poważne gonitwy, jak choćby z 0:2 na 3:2 albo nawet z 0:3 na 4:3. To są cenne przeżycia także dla piłkarzy. Przy 0:3 większość schodzi do szatni i pakuje walizki, a ja walizek nie pakuję, tylko robię, co mogę, żeby spróbować wygrać.

Czasami rzuca pan w piłkarzy bidonami, Mirosław Szymkowiak się skarżył...

W czasie meczu zupełnie nad sobą nie panuję. Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, czy mam rodzinę, tobym nie wiedział. Nie wiem też, czy mam pieniądze na koncie. Szymkowiakowi dziesięć razy mówiłem, żeby z sędzią nie dyskutował, a on swoje: podchodzi do Jacka Granata i mówi, że jak mu zawleczkę wyciągnie, to facet wybuchnie. No to rzuciłem w niego bidonem. Teraz rzadko się tak zachowuję. Piłkarze się budzą, jak tylko wezmę bidon do ręki. Zespół mam młody, średnia 22 lata, muszę nauczyć ich trochę twardości, nie mogą być tacy grzeczni, bo mnie to martwi.

Szukanie piłkarzy w krajach mało popularnych wśród menedżerów to pana pomysł?

Szukam wszędzie, ale na popularnych rynkach mam małe szanse przebicia. Nie upieram się jednak, że najlepsi grają w Peru albo Kolumbii. Dla mnie mogą być i z Antarktydy. Teraz tak się buduje zespoły, że nikt w paszport nie zagląda. Cluj ma mało Rumunów, a Szachtar – mało Ukraińców. Tyle tylko, że języków się muszę nowych uczyć, żeby mieć pewność, że mnie zawodnicy rozumieją. Piłkarze to są leniuszki, a poza tym dobry piłkarz nigdy nie był dobrym uczniem. Dlatego to ja uczę się hiszpańskich słówek, a Arboleda podpowiada mi, jak je łączyć w zdania. Tak samo się uczyłem angielskiego. Niemiecki wyniosłem z domu.

Do Arboledy ma pan słabość. Podobno, gdy się pokłócicie, to po paru minutach jest już zgoda.

Bo to grzeczny chłopak i prawdziwy profesjonalista. Jak przegrywa, to płacze, tak tego nie znosi. Ja też tego nie znoszę, dlatego czasem płaczemy sobie we dwóch. Wprowadził do zespołu trochę zadziorności, walczy oczywiście o premie, bo nie przyjechał do Polski na wakacje, ale przecież przekłada się to na punkty dla Lecha. Młodzi czują jego wsparcie. Robert Lewandowski i Semir Stilić mają przecież po 20 lat, nie wezmą na siebie całego ciężaru gry, ale i o nich jestem spokojny. Lewandowski daleko zajdzie, bo dobre rzeczy z domu wyniósł i nie zwariuje od sławy. Ma w sobie pewność – gdy wychodzi sam na sam z bramkarzem, to nie pęka.

Po pięciu kolejkach na czele tabeli pięć drużyn, ale nie ma wśród nich Lecha. Wierzy pan w mistrzostwo?

Wierzyć muszę zawsze, ale gdybym powiedział w tym momencie sezonu, że wygramy ligę, to by się mną specjalne służby zainteresowały, czy przypadkiem jakiejś korupcji nie planuję. Zbigniew Drzymała na dziesięć kolejek przed końcem poprzedniego sezonu w Canal+ powiedział, że wniesie do nowego klubu we Wrocławiu prawo gry w europejskich pucharach, ale ja aż takim frajerem nie jestem. Chcę walczyć o mistrzostwo, ale tego samego chce Legia czy Wisła, którą ostatnio pokonaliśmy w Krakowie. Kazałem moim piłkarzom grać o zwycięstwo, bo jak się chce jednego punktu, to się dostaje pakunek z bramkami. Posłuchali mnie. Praca w Poznaniu to wielka satysfakcja, na każdym treningu jest ogień, tym chłopakom naprawdę się chce. A gdy przyjeżdżają z kadry, to są bardziej pewni siebie, ale nosa nie zadzierają.

Jakie ma pan marzenia, chce pan prowadzić klub w Bundeslidze czy może objąć reprezentację Polski?

Na początku ta reprezentacja wcale mi się nie uśmiechała. Dostałem przecież propozycję, chyba osiem lat temu, ale chciałem jeszcze pobudować coś z klocków w klubach, nabrać doświadczenia. Poszedłem do Lubina, gdzie drużyna po sześciu kolejkach była ostatnia, a zrobiłem trzecie miejsce. W Poznaniu zacząłem układać zespół i też mi wyszło. Teraz dopiero dochodzę do wniosku, że do reprezentacji dojrzałem. Gdyby PZPN zaproponował mi pracę, tobym się zgodził, bo mam wizję, pomysł na taktykę i potrafiłbym zbudować zwycięską drużynę, mając do dyspozycji wszystkich zawodników z polskim paszportem. Na razie jednak trenerem jest Leo Beenhakker i moim zadaniem jest mu pomóc. Niech mu idzie jak najlepiej, bo wiem, jak to jest, gdy wszyscy dookoła źle życzą. Uważam jednak, że głównym błędem Beenhakkera było to, iż nie związał się z ludźmi, którzy na co dzień prowadzą polskie drużyny. Był niedostępny i wyniosły. Myślał, że jest najlepszy na świecie.

RZ: Porażka 1:2 w meczu Pucharu UEFA z Austrią w Wiedniu to dobry czy zły wynik dla Lecha Poznań?

Franciszek Smuda: Jestem ambitny i nigdy porażki nie uznam za dobry rezultat.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Piłka nożna
Thomas Tuchel: Pasja i braterstwo
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Piłka nożna
Reprezentacja Polski. Najbrzydsza drużyna w Europie
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Polska - Malta. Sto minut nudów
Piłka nożna
Polska - Malta 2:0. Punkty są, zachwytu brak
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Piłka nożna
Holandia rywalem Polski w walce o mundial. Nie kryją zadowolenia
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście