Jaki cały mecz, taka i ostatnia akcja. Gdy do końca zostało tylko kilka sekund, piłka jeszcze raz przeleciała przez pole karne i jakimś trafem spadła właśnie tam, gdzie stał Paweł Brożek. Znów mogli stanąć ze sobą oko w oko: najlepszy dziś bramkarz polskiej ligi i jej najlepszy napastnik. I ponownie bramkarz to starcie wygrał, choć strzelec był kilka metrów przed nim.
Jan Mucha wybił piłkę, sędzia Robert Małek zagwizdał ostatni raz, piłkarze Legii ruszyli świętować zwycięstwo. Nikt nie miałby do Brożka pretensji, gdyby w takiej chwili odwrócił się na pięcie i wracał szybko do szatni przeklinając, na czym świat stoi. On zrobił coś innego. Podszedł do Muchy, wyściskał go z uznaniem, jakby chciał powiedzieć: przegrać z tobą to nie wstyd.
Mimo wielu szans Brożek pokonał Muchę tylko raz, jeszcze przed przerwą. W drugiej połowie nie potrafił mu strzelić gola w najdogodniejszych sytuacjach, ale nie sposób powiedzieć, że grał źle. Przeciwnie, nawet rywale z Legii mówili z uznaniem o tym, jak się ustawiał, jak potrafił dać jednym ruchem ciała sygnał kolegom, gdzie mają zagrać mu piłkę, jak wiele daje drużynie. Ale na Muchę to nie wystarczyło.
[srodtytul]W transie[/srodtytul]
Trudno sobie wyobrazić, że zdarzy się jeszcze w lidze tej jesieni lepszy mecz. Niczego w nim nie brakowało, nawet sędziowanie było dobre. W bohaterach też można było przebierać: Bartłomiej Grzelak – gol i asysta, Maciej Iwański – świetny w nietypowej roli defensywnego pomocnika, Radosław Sobolewski – koło zamachowe Wisły.