[b]Rz: Dzisiaj ostatni dzień pańskiego prezesowania. Jak będzie pan wspominał te dziewięć lat?[/b]
[b]Michał Listkiewicz[/b]: Jako najtrudniejszy okres w moim życiu. Kariera sędziowska minęła mi beztrosko i wspaniale. Byłem na mistrzostwach Europy, mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich. Sen, który nagle się skończył. Gdybym przewidywał, co się wydarzy później, pewnie nigdy nie zgodziłbym się być prezesem. Były miłe chwile, jak kolejne awanse na wielkie turnieje, było przyznanie Polsce i Ukrainie organizacji Euro w 2012 r. Dla takich momentów warto żyć, ale bywało też strasznie. Sprofanowano grób moich rodziców, grożono śmiercią mnie, mojej żonie i synowi. Kiedy byłem prezesem, zamordowano mi mamę. Może gdybym nie wyjechał wtedy za granicę na mecz reprezentacji Polski i byłbym w domu, do niczego by nie doszło? Jestem zmęczony. Nerwy żony są w fatalnym stanie. Za dużo zapłaciłem za tych Palikotów, za te świńskie ryje.
[wyimek]Nie jestem bawidamkiem z cygarem. Może za dużo wziąłem na siebie i dlatego się pogubiłem[/wyimek]
[b]Był pan prezesem awansów na turnieje i polskiego Euro 2012 czy raczej gigantycznej korupcji?[/b]
Byłem prezesem i tego, i tego. Słowa o czarnej owcy przeszły do klasyki, ale ja naprawdę wierzyłem, że aresztowanych może być najwyżej pięć, sześć osób. Przysięgam na życie swoich dzieci, że nie zdawałem sobie sprawy z rozmiarów oszustwa. To mój największy błąd: podanie choremu witaminy C, wtedy gdy potrzebował antybiotyku albo chirurga. Antybiotyk w końcu podano. Późno, ale na szczęście pacjent żyje. Uważam, że teraz polska piłka jest czysta, a przepisy antykorupcyjne mamy najostrzejsze na świecie. Byłem też prezesem sukcesu, chociaż niektórzy twierdzą, że w ogóle nie przyczyniłem się do przyznania nam Euro. Oczywiście Hryhorij Surkis miał ważniejszą rolę, ale nie liczy się tylko ten, kto strzela gole, ale i ten, kto wybija piłkę spod własnej bramki.