Grzegorz G. wchodził wczoraj do wrocławskiej prokuratury smutny, ale pewny siebie. Zaskakująco pewny jak na kogoś, kto ma kajdanki na rękach i idzie wysłuchać zarzutów.
Mówił dziennikarzom, że jest niewinny i wróci do sędziowania. Mało tego, pojedzie na mundial do RPA, o co walczył od kilku sezonów (jest w wąskim gronie arbitrów przygotowujących się do tej imprezy). Pytany o 28 tys. zł łapówki za ustawienie jednego z meczów Świtu Nowy Dwór Mazowiecki w 2004 roku, zaprzeczył, że wziął pieniądze.
– Raczej dałbym tyle na dom dziecka, a nie wziął od klubu – odpowiadał, sugerując, że stać by go było na taki gest. W podobnym tonie mówili po zatrzymaniu G., pierwszego polskiego sędziego zawodowego, wszyscy, którzy stawali w jego obronie: dlaczego człowiek bardzo bogaty, współwłaściciel zakładu jubilerskiego i hoteli, miałby skusić się na takie sumy?
Ale prokuratura ma mocne argumenty. G. usłyszał zarzuty równie ciężkie jak dzień wcześniej Jarosław Ż., też sędzia międzynarodowy. Prokuratorzy uważają, że sędziował w siedmiu ustawionych spotkaniach, prawdopodobnie sezonu 2003 – 2004, przyjął za nie łącznie ok. 130 tys. zł łapówki i był członkiem zorganizowanej grupy przestępczej kierowanej przez Ryszarda F., pseudonim Fryzjer, szefa mafii piłkarskiej. Jarosław Ż. za opuszczenie aresztu musiał zapłacić 90 tysięcy złotych kaucji. G. znacznie więcej – 160 tysięcy. W prokuraturze spędził wczoraj aż 10 godzin. Prokurator Edward Zalewski przekonywał, że G. przyznał się do części zarzutów, ale adwokat arbitra tego nie potwierdził.
[srodtytul]Dwa dni, dwa ciosy [/srodtytul]