Ojciec Alex

Doki Glasgow nauczyły go bić się o swoje, a futbol – że kto się cofnie, przegrywa. Alex Ferguson chce w finale Ligi Mistrzów poprowadzić Manchester United tam, gdzie nikt przed nimi nie dotarł. A potem na kolejną wojnę

Publikacja: 22.05.2009 01:06

Sir Alex Ferguson

Sir Alex Ferguson

Foto: AFP

Jest futbolowym zabytkiem klasy zero i nie chodzi o wypominanie mu wieku. Bo jego apetytu na życie, triumfów i kolejnych kłótni wystarczyłoby dla kilku 68-latków. Śmieje się z pytań, czego jeszcze może chcieć trener, który wygrał wszystko: – Wygrać wszystko jeszcze raz – odpowiada, żując gumę z takim zacięciem, jakby i w żuciu z kimś rywalizował. Depresje, syndromy wypalenia i wszelkie możliwe trenerskie choroby wymyślono dla innych. Tacy jak on nigdy się nie nudzą. Jest tyle tytułów do wywalczenia, milionów do zarobienia, hiszpańskich win do odkrycia, koni wyścigowych do kupienia.

Brytyjscy dziennikarze mogliby o Fergusonie napisać to, co holenderscy piszą o Leo Beenhakkerze: umrze na boisku. Ale pewnie nie napiszą, bo strach. Sir Alex – jak mówią – kolekcjonuje urazy tak jak inni znaczki. Telewizję BBC bojkotuje od kilku lat, odmawiając jej pomeczowych wywiadów, bo zarzuciła jednemu z jego trzech synów, Jasonowi, menedżerowi piłkarskiemu, że żyje z prowizji od transferów dokonywanych przez ojca.

Konferencje prasowe z nim to saperska robota. Jedno niemądre pytanie i zza stołu leci porcja przekleństw. Swojego cierpkiego poczucia humoru zawsze lubił używać w złej sprawie. – Mówią o nim, że jest inteligentny, bo zna kilka języków, tak? – dopytywał swego czasu o Arsene’a Wengera z Arsenalu, pierwszego trenera w Premiership, który nie zamierzał bić mu pokłonów. – Ja mam u siebie w klubie chłopaka z Wybrzeża Kości Słoniowej. Ma 15 lat i też zna pięć języków – kpił. A na Rafaela Beniteza, trenera Liverpoolu, skarżył się niedawno, że bez Freuda nie jest w stanie go zrozumieć.

[srodtytul]Rzut filiżanką[/srodtytul]

SSir Alexander Chapman Ferguson zna tylko jedno miejsce w stadzie – na czele. Z St. Mirren, pierwszym i ostatnim do dziś klubem, który zwolnił go z pracy, długo procesował się o to w sądzie. Wcześniej urządził piekło klubowej sekretarce, bo nie pomogła mu w wypłacie pieniędzy piłkarzom z pominięciem podatków. Sądził się o pieniądze ze swoimi szefami w Manchesterze, bo dali mu konia wyścigowego w nagrodę za zasługi, ale zyski z niego chcieli dzielić inaczej, niż żądał Ferguson.

Piłkarzom robił w szatni „suszarki”: tak nazwali salwy przekleństw wystrzeliwanych z najbliższej odległości w twarz zawodnika, który go zawiódł. W Aberdeen, klubie, który wyciągnął z peryferii szkockiego futbolu na sam szczyt i dostał za to od królowej Order Imperium Brytyjskiego, zdarzyło mu się rzucić w piłkarzy filiżanką z gorącą herbatą, bo pierwsza nawinęła mu się pod rękę. Tak jak kilkanaście lat później pod nogę nawinął mu się but, i kopnął nim Davida Beckhama, rozcinając mu skórę na twarzy. Beckham był już wtedy królem tabloidów, zarabiał na reklamach tyle, że mógł kupić Fergusona, a w plebiscytach popularności razem z żoną Victorią Adams pokonywali parę królewską. Ale szkocki trener nic sobie z tego nie robił. Wobec Davida i tak był taktowny. – A mogę mieć dwa naboje? – odpowiedział kiedyś na pytanie, co by zrobił gdyby wszedł z pistoletem załadowanym jednym nabojem do pokoju, w którym siedzą Wenger i Victoria Beckham.

Dziś rzadziej wybucha tak spektakularnie. Mówi, że z wiekiem nauczył się panować nad atakami żółci. Z Wengerem potrafią już rozmawiać, choć głównie o winach, bo futbol to ciągle zbyt drażliwy temat. Fergusonowi zdarza się też darować piłkarzom nielojalność, choćby strojącemu fochy Cristiano Ronaldo. Roy Keane i Jaap Stam nie mieli kiedyś tyle szczęścia. Obaj wylecieli za nadmiar szczerości i nie liczyło się, że wcześniej służyli wiernie swemu panu.

Szkot jest dla swoich piłkarzy takim ojcem, jakiego miał on sam: o wielkim sercu, ale z surowymi zasadami i ciężką ręką. Raz wybuchnie, raz przytuli. Sporów z szatni nie wynosi na zewnątrz. Sprawiedliwość stawia ponad sympatie. – Lubię młodych. Na treningach wolę rozmawiać z nimi, a nie z dinozaurami. Lubię chwile, gdy jestem z trzema synami i wnukami – mówi. Wnuków ma dziesięcioro.

[srodtytul]Koło się zamyka[/srodtytul]

DDzisiejszy szlachcic i kawaler orderów urodził się w 1941 roku w robotniczej rodzinie z Glasgow. Ojciec był stoczniowcem, działał w związkach zawodowych, synów trzymał krótko. Alex też kilka lat przepracował w dokach. Mówi, że nigdy nie spóźnił się do pracy. Ojciec zaraził go lewicowością. Mocno popiera laburzystów, kiedyś działał jako związkowiec. Nawet wówczas, gdy już został piłkarzem – walczył w imieniu kolegów o lepsze warunki pracy.

Na boisku był napastnikiem skutecznym, ale raczej dzięki waleczności niż technice. Dla m.in. Dunfermline, St. Johnstone, Falkirk i Rangers zdobył ponad 300 goli. Trenerem okazał się znacznie lepszym. Przychodził na Old Trafford w roku 1986, w czasach, gdy stadiony angielskiej pierwszej ligi kruszyły się i gniły, a tamtejsze kluby były wyrzucone z europejskich pucharów za grzechy swoich kibiców. Nie mógł wtedy przypuszczać, że dotrwa na stanowisku do czasów klubowych telewizji, stadionów jak bombonierki, prywatnych odrzutowców dla piłkarzy i potęgi finansowej Premiership pozwalającej angielskim klubom rok w rok dominować w Lidze Mistrzów.

Tak jak nie mógł przypuszczać, że poprawi osiągnięcia legendy Manchesteru Matta Busby’ego, a już w tę środę będzie miał szansę wyrównać rekord trenera Liverpoolu Boba Paisleya, który trzy razy zdobywał Puchar Europy. I przy okazji dokonać tego, co w historii Pucharu Europy udało się tylko Nottingham Forest i Milanowi, a po utworzeniu Ligi Mistrzów nikomu – obronić tytuł sprzed roku. – Wiem, że miałem szczęście. Przez pierwsze lata na Old Trafford nie potrafiłem zdobyć żadnego trofeum, a dziś się takich rzeczy nie wybacza. Wtedy jeszcze było inaczej i w końcu przejąłem kontrolę nad losem swoim i drużyny. Ta kontrola jest dla trenera wszystkim, ale można ją zdobyć, jak się dostanie czas. A czas dostaje się tylko, gdy się ma sukcesy – mówi. I tak koło się zamyka. Ale sir Alex to właśnie kocha najbardziej.

[ramka][b]Sir Alex Ferguson, 68 lat [/b]

W Manchesterze od blisko ćwierć wieku. Jest najbardziej utytułowanym z pracujących obecnie trenerów i najdłużej zatrudnionym w klubie tej rangi[/ramka]

Jest futbolowym zabytkiem klasy zero i nie chodzi o wypominanie mu wieku. Bo jego apetytu na życie, triumfów i kolejnych kłótni wystarczyłoby dla kilku 68-latków. Śmieje się z pytań, czego jeszcze może chcieć trener, który wygrał wszystko: – Wygrać wszystko jeszcze raz – odpowiada, żując gumę z takim zacięciem, jakby i w żuciu z kimś rywalizował. Depresje, syndromy wypalenia i wszelkie możliwe trenerskie choroby wymyślono dla innych. Tacy jak on nigdy się nie nudzą. Jest tyle tytułów do wywalczenia, milionów do zarobienia, hiszpańskich win do odkrycia, koni wyścigowych do kupienia.

Pozostało 91% artykułu
Piłka nożna
Borussia Dortmund - Barcelona. Robert Lewandowski przyjeżdża do Łukasza Piszczka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Paris Saint-Germain wygrywa, ale nadal stoi nad przepaścią
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Real Madryt odrabia straty. Kylian Mbappe z kontuzją
Piłka nożna
Manchester City czeka na werdykt. Ma 115 zarzutów
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Piłka nożna
Paris Saint-Germain może odpaść już w fazie ligowej. To nie jest gra komputerowa