Przed takimi meczami trener nie musi robić odprawy. Profesjonalni piłkarze mają wyjść z szatni, wsadzić rywali na karuzelę i zejść z boiska z dwucyfrowym prowadzeniem. Franciszek Smuda do Tajlandii zabrał eksperymentalny skład i chociaż wynik sugeruje, że nie miał powodów do zdenerwowania, w rzeczywistości miał ich wiele.
Reprezentacja Singapuru to niższy poziom niż San Marino, a w sobotnim meczu grała osłabiona brakiem kilku podstawowych zawodników – w większości naturalizowanych, jak Aleksandar Durić, 40-letni napastnik, który reprezentował Bośnię w wioślarstwie podczas igrzysk w Barcelonie.
Polacy słabości rywali długi czas nie potrafili wykorzystać, a w obronie grali tak słabo, że przeciwnicy kilka razy bliscy byli strzelenia gola. Drużyna Smudy strzeliła aż sześć goli, ale aż trzy z rzutów karnych. Kiedy już udawało się Polakom dojść pod bramkę rywali – pudłowali, trafiali w słupek albo w niewiadomy sposób strzelali prosto w bramkarza. Dwa gole strzelił Robert Lewandowski, po jednym Maciej Iwański i Tomasz Nowak (z rzutów karnych) oraz Piotr Brożek i Patryk Małecki. Singapur odpowiedział golem naturalizowanego Chińczyka – Shi Jiayiego.
Polska w turnieju o Puchar Króla zajęła drugie miejsce. Tajowie podobno zaprosili nas na przyszły rok. Warto byłoby, żeby Smuda już teraz odmówił.
To nie była selekcja do reprezentacji, ale selekcja negatywna, bo jeśli komuś drżą nogi przy strzale na bramkę Singapuru, nie poradzi sobie w wielkim turnieju.