Dzień przed meczem Smuda przyznawał, że okres ochronny dla jego drużyny się kończy, że od czasu do czasu może jeszcze przegrać, ale trzeba też napełnić serca kibiców nadzieją i wiarą.
Wczoraj Polacy nie olśnili, ale gdyby wybrać tylko kilka akcji, powstałby ciekawy teledysk. Taki, że aż trudno byłoby uwierzyć, iż główne role grają tu nasi. Nie tylko dlatego, że wyszli wczoraj ubrani na granatowo.
Smuda ustawił reprezentację jak Josep Guardiola Barcelonę. Zabronił długich podań, choć boisko za bardzo nie nadawało się do gry krótkimi, a piłkarze zmieniali pozycje tak często, że poza linią obrony trudno było się zorientować, kto gdzie gra i dlaczego.
Bułgarzy nie orientowali się w ogóle, momentami szamotali się, jakby odpędzali chmarę os. Reprezentacja Polski decydowała, co się działo na boisku, a gdy włączała drugi bieg, robiło się groźnie.
W ostatnich pięciu minutach pierwszej połowy przez pole karne rywali dwa razy przeszło tornado. W rolach głównych wystąpili Robert Lewandowski i Jakub Błaszczykowski. Pierwszy wykorzystał wzrost i to, że na treningach w Lechu Poznań Smuda wysyłał go na pojedynki z Manuelem Arboledą. Podał do Błaszczykowskiego, który wpadł w pole karne, strzelił mocno i było 1:0.