Victor Valdes ani razu nie musiał się zmuszać do wysiłku, w szatni po meczu pojawił się pewnie bez kropli potu na ciele. Barcelona tak bardzo przestraszyła się tego, że nie mógł grać kontuzjowany Xavi, że nie popełniła nawet jednego błędu. Trafiła też na rywala, który na awans do najlepszej ósemki w Europie zwyczajnie nie zasługiwał.
W całym spotkaniu zawodnicy ze Stuttgartu ani razu nie strzelili na bramkę gospodarzy. Odbijali się od obrony Barcelony, jak od skały. Aleksandr Hleb, który chciał pokazać Josepowi Guardioli, że zasługuje na kolejną szansę na Camp Nou, za akcjami byłych kolegów nie był w stanie podążać nawet wzrokiem.
Po kwadransie gry Guardiola był tak rozluźniony, że poklepywał wrzucających piłkę z autu przeciwników. Barcelona prowadziła co prawda tylko jedną bramką po strzale Leo Messiego, ale widać było, że nie może jej się stać nic złego. Stuttgart nie wykorzystał kilku doskonałych okazji w pierwszym spotkaniu, kiedy Barcelona łapała drugi oddech przed resztą sezonu, ale zapowiedzi, że na Camp Nou dziewiąta drużyna Bundesligi rozegra mecz życia, można było włożyć między bajki. Stuttgart nie miał pomysłu na grę. Dziennik „Marca” napisał, że piłkarze Guardioli wykonali wyrok, „As” porównał mecz do tańca, w którym tylko jedna strona znała kroki.
Messi, który w niedzielę strzelił trzy gole Valencii, znów był nie do zatrzymania. Wymyślił nowy dla siebie sposób zdobywania goli – znowu skutecznie strzelił zza pola karnego. W 22. minucie, kiedy Pedro wykorzystał dokładne podanie Yaya Toure, zaczęła się zabawa z piłką i zastanawianie, na kogo miło by było trafić w ćwierćfinale. W drugiej połowie jedną bramkę – piątą w dwóch meczach – dołożył jeszcze Messi, a pierwszym dotknięciem piłki wynik ustalił Bojan Krkic. W pewnym momencie po boisku biegało aż czterech napastników Barcelony. Trzeba było dać kibicom radość i przeprosić za nerwy przed pierwszym gwizdkiem.
Więcej emocji było w drugim wczorajszym meczu. Co prawda już w 5. minucie Yoan Gourcuff strzelił gola dla Bordeaux z rzutu wolnego, a po godzinie gry Matt Derbyshire dostał czerwoną kartkę, jednak później Olympiakos wcale nie położył się, czekając na jak najniższy wymiar kary. Gdy się wydawało, że jest już po meczu, Kostias Mitroglu wyrównał. Pierwsze spotkanie w Pireusie mistrzowie Francji wygrali 1:0 i gdyby teraz stracili kolejnego gola, odpadliby z Ligi Mistrzów.