Gdy sędzia przerwał im tydzień temu, Arsenal kulał, ale ciągle szukał zwycięskiego gola, Barcelona broniła się w dziesiątkę, a kibice chcieli jeszcze, bo to było najlepsze 90 minut w obecnej Lidze Mistrzów. W pierwszej połowie opera pressingu gości w wersji znanej z poprzedniego sezonu, w drugiej nagła zamiana ról, a na koniec 2:2, które nikomu nie dało radości i nikomu nie zabrało szans.
Czy następny rozdział, dziś na Camp Nou, będzie równie dobry, to się okaże. Na pewno inny. Bez Cesca Fabregasa, który za wyrównującą bramkę zapłacił pęknięciem kości, a gdyby nawet nie chodził dziś o kulach, i tak nie zagrałby w rewanżu z powodu żółtych kartek. Bez Gerarda Pique i Carlesa Puyola, których Fabregas pociągnął za sobą, bo kartki dostali za faule na nim. Bez strzelca obu goli dla Barcelony Zlatana Ibrahimovicia, kontuzjowanego podczas rozgrzewki przed ostatnim meczem ligowym. Bez Alexandre’a Songa, który podczas pierwszego meczu zastąpił w obronie zniesionego z boiska Williama Gallasa, a teraz trzeba zastąpić jego, bo tuż przed odlotem do Katalonii okazało się, że ma problem z kolanem.
Gallas nie zdążył się wyleczyć, podobnie jak Andriej Arszawin, też zmuszony tydzień temu do przerwania meczu, w Barcelonie wciąż leczy się Andres Iniesta. Gdyby chodziło o inne drużyny, pewnie już podniósłby się lament, że przy takich osłabieniach zanosi się na grę na przetrwanie. Ale akurat w przypadku Barcelony i Arsenalu osłabienia wcale nie oznaczają, że będzie mniej efektownie.
To dwa zespoły uczone od lat tego co w futbolu najtrudniejsze: żeby w każdych okolicznościach pozostać sobą. Zawodnicy mogą się zmieniać, sposób podania nie. Arsenal bez Fabregasa potrafił w poprzedniej rundzie wygrać 5:0 z Porto, Barcelona bez Zlatana, z wieloma zmianami w składzie, pokonała w weekend Athletic 4:1, zachwycając nie mniej niż w meczach, w których Pep Guardiola mógł wystawić wszystkie gwiazdy.
[srodtytul]Wielki tydzień[/srodtytul]