Nikt przed nim nie strzelił czterech bramek w jednym meczu pucharowej fazy LM. Na pierwsze trzy Leo Messi potrzebował zaledwie 21 minut, ostatnią zdobył już w drugiej połowie, ustalając wynik rewanżu z Arsenalem na 4: 1. Goście prowadzili na Camp Nou po golu Nicklasa Bendtnera, mieli szanse na kolejne, ale dzięki Messiemu Barcelona przeszła suchą nogą przez ćwierćfinał i za dwa tygodnie zacznie walkę o finał z Interem Mediolan.
– Przeciw wielu piłkarzom grałem, ale on jest najlepszy – mówił o Argentyńczyku bramkarz Manuel Almunia, który pierwszej bramki mógł nawet nie widzieć, tak szybko leciała piłka. „Jest najlepszy, bo wszystko robi tak prosto, jak się da, i nie ma sobie równych w oszczędzaniu sił na te momenty przyspieszeń“ – napisał w swoim wczorajszym felietonie Johan Cruyff.
– On jest jak PlayStation, wykorzysta każdy błąd – kręcił głową trener Arsenalu Arsene Wenger. – Ma jeszcze przed sobą sześć czy siedem tłustych lat i może dokonać rzeczy niewiarygodnych. O ile, odpukać, nic mu się nie stanie.
Czy Messi naprawdę musi jeszcze czegoś dokonywać, by być uznanym za najlepszego piłkarza nie tylko obecnych czasów, ale w ogóle – tu zgody nie ma. Na pewno może być pierwszym piłkarzem po Marco van Bastenie, czyli od 21 lat, który obroni Złotą Piłkę. Jest najskuteczniejszym piłkarzem obecnej Ligi Mistrzów (osiem goli), w lidze hiszpańskiej już teraz ma trzy gole więcej niż w całym poprzednim sezonie.
W 43 meczach we wszystkich rozgrywkach zdobył aż 39 bramek. Do tego niedawno w rankingu najlepiej zarabiających poza boiskiem wyprzedził króla popfutbolu Davida Beckhama, choć w przeciwieństwie do Anglika nie ma wiele do zaoferowania plotkarskiej prasie i źle się czesze.