To zawsze jest najważniejszy wieczór ligowej piłki, a co dopiero tym razem: ledwie cztery dni po tym, gdy Leo Messi rozszarpał Arsenal i Barcelona awansowała do półfinału Ligi Mistrzów, po serii 12 z rzędu zwycięstw Realu w lidze, w sytuacji gdy oba kluby mają na osiem kolejek przed końcem tyle samo punktów. Gdy zamieniły resztę klubów Primera Division w swój podnóżek, bo trzecia Valencia traci do nich już 21 punktów, gdy po jednej stronie staje najdroższa, a po drugiej najlepsza drużyna futbolu.
[srodtytul]Kto pije szampana [/srodtytul]
Tabela kazałaby je traktować równo, ale wiadomo, że jest inaczej. Real jest liderem, strzela najwięcej goli w lidze, ale to Real się boi. Nie tego, że powtórzy się 2:6 sprzed roku, bo nawet Pep Guardiola mówi, że coś takiego udaje się raz w życiu. Real się obawia, że po porażce, nawet jedną bramką, straci ostatnią w tym sezonie szansę na uwiarygodnienie się. I jeśli nawet potem uda mu się zdobyć mistrzostwo Hiszpanii, to i tak nie będzie wiedział, w którą stronę dalej iść. Burzyć wszystko i zaczynać od nowa, już inną drogą, czy brnąć dalej w projekt Florentino Pereza? Strzelać kolejnymi setkami milionów euro, udając, że jest w tym jakaś wzniosłość, czy może poszukać następnych piłkarzy takich jak Gonzalo Higuain: kupiony za marne 10 mln euro, najgorzej opłacany w pierwszej drużynie Realu, ale strzelający najwięcej goli?
Nikt jeszcze w futbolu nie wydał w tak krótkim czasie tak wiele, dostając w zamian tak mało. Za ćwierć miliarda euro wypłacone latem przez Pereza za Cristiano Ronaldo, Kakę, Karima Benzemę i resztę Real doczekał się szybkiej porażki w Pucharze Króla i zwyczajowego pożegnania z Ligą Mistrzów w 1/8 finału. Najgorsze być może przed nim, bo jeśli Barcelona jako pierwsza obroni tytuł w LM, to zrobi to 22 maja na Santiago Bernabeu, i będzie tam piła szampana, który chłodził się dla Realu.
[srodtytul]Kosmita Leo [/srodtytul]