Po sześciu meczach reprezentacji bez zwycięstwa, wszyscy na siłę poszukują pozytywów w tym, co zobaczyli. Franciszek Smuda ma spokój, bo kibice i dziennikarze jakby założyli, że i tak nikt nie wyciśnie więcej z takich zawodników.
Obecny selekcjoner jest drugim po Januszu Wójciku wybranym głosem ludu. Oparł swoją kampanię na byciu w opozycji do Leo Beenhakkera, któremu pod koniec pracy z reprezentacją trudno było znaleźć jakiegoś sojusznika. Beenhakker nie oglądał polskiej ligi, Smuda podkreśla, że w każdej kolejce jest na trzech stadionach. Beenhakker grał mecze towarzyskie z Litwą czy Walią, Smuda przypomina, że nie chce „grać z ogórkami”, bo jego piłkarze wówczas niczego się nie nauczą. Tyle że w Kanadzie tak naprawdę zagramy z drugą reprezentacją Ekwadoru, o czym nikt nie wspomina.
Beenhakker z PZPN drwił, Smuda przy włączonych mikrofonach nie skrytykuje żadnego członka federacji i nie ma nic przeciwko cichym podpowiedziom – na przykład dotyczącym swoich asystentów.
[srodtytul]Produkcja trwa[/srodtytul]
Fatalny koniec kadencji Beenhakkera ułatwił zadanie Smudzie. Już po debiucie – przegranym 0: 1 meczu z Rumunią – obecny selekcjoner pytał na konferencji prasowej, czy aby na pewno wszyscy dostrzegli zmianę gry w porównaniu z tym, co było poprzednio. To pytanie zadaje zresztą po każdym meczu i szuka tych, którzy nie kiwają głowami. To prawda – reprezentacja Polski jest ustawiona bardziej ofensywnie, tyle że ciągle przegrywa. Rzeczywistość zmusiła Smudę, by powoli wymazywał swoje początkowe hasła ze sztandarów. Łatwo było śmiać się z Artura Boruca i Euzebiusza Smolarka, trudniej – później wysyłać im powołania. Andrzej Niedzielan, który teraz poleciał na mecze do Ameryki, też na początku „nie pasował do koncepcji”.