Franciszek Smuda za granicą spędził 16 lat. Kiedy w 1993 roku wrócił do Polski i zaczął pracować w Stali Mielec, podczas treningów często wydawał komendy po niemiecku. Mówił i mówi śmiesznie, ma swój język. W reprezentacji Polski wśród anegdot króluje opowieść ze zgrupowania w Hiszpanii. Zajęcia przerwał głośny gwizdek: – A ty koło komu stoisz? Koło Peszkinowi? – krzyczał wściekły Smuda. Piłkarze nie przestawali się śmiać.
Ma grawerowane błędy, idzie mu łatwo, jak po grudzie. Świetnie kojarzy przysłowia, ale się zdarza, że pamięta tylko ich początek, a puentę wymyśla na poczekaniu. Najgorzej, jak się zdenerwuje, wtedy mu się wszystko miesza. Wspomina Maciej Szczęsny, piłkarz, którego Smuda prowadził w Widzewie: – Kiedyś trener zaczął opowiadać, nad czym będziemy pracować. „Nad rzutyma rożnami, rzutymi rożnemi..." – szukał słowa. W końcu ktoś mu przerwał i zaproponował wersję: korner. Kiedyś na zgrupowaniu powiedział mi, że zimą weźmie się za język. Zapytałem, czy za polski. Chodziło o hiszpański... Myślałem, że mnie rozniesie. Ale jest świetnym trenerem. Wobec mnie zawsze był uczciwy, poszedłbym za nim wszędzie.
Po śląsku
Smuda urodził się na styku kultur i granic – w Lubomi, obecnie tuż przy czeskiej granicy, wcześniej równie blisko była niemiecka. Kiedy jechał prosić chłopaków z niemieckimi paszportami, by zgodzili się grać dla Polski, naprawdę nie rozumiał, że komuś może się to nie podobać. – To część naszej historii, Sebastian
Boenisch wstydził się mówić po polsku, ale kiedy się odezwał, okazało się, że wysławia się zupełnie tak, jak mówiło się u mnie w domu. Po śląsku – wspomina trener.
Gdy wybuchła druga wojna światowa, jego ojca Gerharda Smudę wziął w swoje szeregi Wehrmacht. Po niemieckiej stronie walczył pod Monte Cassino, później, gdy nadarzyła się okazja, przeszedł do armii Andersa – dla powojennej władzy i jedno, i drugie było podejrzane. Gerhard zamieniony w Gerarda pracował jako maszynista podmiejskich pociągów, nigdy nie lubił o wojnie opowiadać. Zmarł w wieku 52 lat, 30 lat temu. – Był przeciwny mojej grze w piłkę. Mówił, że to się skończy, i pytał, co dalej – opowiada Smuda.
Mama Marta zajmowała się domem i dziećmi. Poza Frankiem wychowała jeszcze Krysię – nauczycielkę niemieckiego, Ulę – ekonomistkę (mieszka w Bielefeld), i Janka, który skończył Akademię Górniczo-Hutniczą. Ale to przez Franka mama stała się fanem piłki nożnej. Selekcjoner reprezentacji uważa ją za sprawiedliwego, ale i surowego krytyka. – Dzwonię do niej po każdym meczu. Ona naprawdę się zna na futbolu – mówi Smuda.