Franek z pogranicza

Na Euro poprowadzi nas trener, który miał bardzo trudne życie i na swoją pozycję ciężko zapracował

Publikacja: 27.03.2012 01:22

Franek z pogranicza

Foto: ROL

Franciszek Smuda za granicą spędził 16 lat. Kiedy w 1993 roku wrócił do Polski i zaczął pracować w Stali Mielec, podczas treningów często wydawał komendy po niemiecku. Mówił i mówi śmiesznie, ma swój język. W reprezentacji Polski wśród anegdot króluje opowieść ze zgrupowania w Hiszpanii. Zajęcia przerwał głośny gwizdek: – A ty koło komu stoisz? Koło Peszkinowi? – krzyczał wściekły Smuda. Piłkarze nie przestawali się śmiać.

Ma grawerowane błędy, idzie mu łatwo, jak po grudzie. Świetnie kojarzy przysłowia, ale się zdarza, że pamięta tylko ich początek, a puentę wymyśla na poczekaniu. Najgorzej, jak się zdenerwuje, wtedy mu się wszystko miesza. Wspomina Maciej Szczęsny, piłkarz, którego Smuda prowadził w Widzewie: – Kiedyś trener zaczął opowiadać, nad czym będziemy pracować. „Nad rzutyma rożnami, rzutymi rożnemi..." – szukał słowa. W końcu ktoś mu przerwał i zaproponował wersję: korner. Kiedyś na zgrupowaniu powiedział mi, że zimą weźmie się za język. Zapytałem, czy za polski. Chodziło o hiszpański... Myślałem, że mnie rozniesie. Ale jest świetnym trenerem. Wobec mnie zawsze był uczciwy, poszedłbym za nim wszędzie.

Po śląsku

Smuda urodził się na styku kultur i granic – w Lubomi, obecnie tuż przy czeskiej granicy, wcześniej równie blisko była niemiecka. Kiedy jechał prosić chłopaków z niemieckimi paszportami, by zgodzili się grać dla Polski, naprawdę nie rozumiał, że komuś może się to nie podobać. – To część naszej historii, Sebastian

Boenisch wstydził się mówić po polsku, ale kiedy się odezwał, okazało się, że wysławia się zupełnie tak, jak mówiło się u mnie w domu. Po śląsku – wspomina trener.

Gdy wybuchła druga wojna światowa, jego ojca Gerharda Smudę wziął w swoje szeregi Wehrmacht. Po niemieckiej stronie walczył pod Monte Cassino, później, gdy nadarzyła się okazja, przeszedł do armii Andersa – dla powojennej władzy i jedno, i drugie było podejrzane. Gerhard zamieniony w Gerarda pracował jako maszynista podmiejskich pociągów, nigdy nie lubił o wojnie opowiadać. Zmarł w wieku 52 lat, 30 lat temu. – Był przeciwny mojej grze w piłkę. Mówił, że to się skończy, i pytał, co dalej – opowiada Smuda.

Mama Marta zajmowała się domem i dziećmi. Poza Frankiem wychowała jeszcze Krysię – nauczycielkę niemieckiego, Ulę – ekonomistkę (mieszka w Bielefeld), i Janka, który skończył Akademię Górniczo-Hutniczą. Ale to przez Franka mama stała się fanem piłki nożnej. Selekcjoner reprezentacji uważa ją za  sprawiedliwego, ale i surowego krytyka. – Dzwonię do niej po każdym meczu. Ona naprawdę się zna na futbolu – mówi Smuda.

Najstarszy z czwórki rodzeństwa Franciszek jest najgorzej wykształcony. Oni pokończyli studia, on – zawodówkę w Raciborzu. Został murarzem. Tuż obok stadionu miejscowej Unii mieszkał dziadek, też Franciszek, uczestnik powstań śląskich i kibic. Franek w klubie z Raciborza rozpoczął treningi. Do oddalonej o kilka kilometrów Lubomi wracał biegiem, zawsze miał żelazną kondycję.

Brak matury wypomni mu Jan Tomaszewski, gdy Smuda będzie już selekcjonerem. Według polskiego prawa licencjonowany trener musi mieć średnie wykształcenie, ale dla Smudy zrobiono wyjątek. Kiedy wrócił z Niemiec, wydawało mu się zresztą, że jest absolwentem akademii piłkarskiej w Kolonii, ale miał ukończony tylko kurs instruktora.

Nie był piłkarskim wirtuozem, ale z Unii trafił do pierwszoligowych Stali Mielec i Piasta Gliwice. Gdy kontuzja kolana nie pozwalała mu już na grę w dobrym klubie, postanowił wyjechać do Ameryki. Wcześniej, w 1970 roku założył rodzinę – ożenił się ze sklepową z Lubomi. Halina dała mu dwoje dzieci: syn Grzegorz mieszka teraz w Niemczech, córka Sabina w Wodzisławiu.

Amerykańskie tanki

W USA Smuda grał w piłkę, bo tam wymagania były mniejsze, ale bardziej od boiska pamięta tanki – wielkie zbiorniki na ropę, które wisząc na linie malował z obu stron. Wewnątrz nie było czym oddychać, do środka wchodziło się przez mały otwór. Przetrwał pół roku i opowiada o tym chętnie, jako o czymś, co kształtowało jego charakter. Po pracy wciąż grał i z Vistuli Garfield trafił do Hartfordu – powstającej właśnie drużyny zawodowej ligi piłkarskiej.

Do kraju wrócił na trzy lata, trochę przypadkiem. Reprezentacja Polski po mundialu w Niemczech (1974) wyjechała na tournée po USA. W sparingu z Hartfordem Smudę zobaczył Andrzej Strejlau, asystent Kazimiera Górskiego, i zaprosił go do Legii. – To był solidny obrońca, bardzo pracowity – wspomina trener. W Legii Smuda zagrał w 33 spotkaniach.

– Wróciłem do Polski i wtedy pierwszy raz zobaczyłem mojego trzyletniego synka. Niedługo później pojawiła się córka, ale nie mogłem nacieszyć się życiem rodzinnym – wspominał w rozmowie z magazynem „Silesia Business & Life". Dziś o rodzinie woli nie rozmawiać. Od wielu lat związany jest z Małgorzatą, okulistką z Krakowa.

Świetnie kojarzy polskie przysłowia, ale tylko początek, puentę często wymyśla sam

To podobno była miłość od pierwszego wejrzenia. W wywiadzie dla „Głosu Wielkopolskiego" pani Małgorzata opowiada, jak wyłączyli im prąd, bo Franek zapomniał zapłacić rachunku, o tym, jaki jest nieporadny w kuchni, o psie labradorze, który wyprowadza selekcjonera na spacer. Było też o tym, że uwielbia ptasie mleczko i o dwóch lewych rękach. Ale na każdym Balu Mistrzów Sportu widać, jak bardzo się kochają.

Inwestycja z Deyną

Po nieudanej przygodzie z Legią Smuda wraca do USA, ale na zachodnie wybrzeże, do Oakland, później Los Angeles i San Jose. W Los Angeles gra w jednej drużynie z George'em Bestem, zarabia ćwierć miliona dolarów i powierza je Tedowi Miodonskie- mu, inwestuje wspólnie z Kazimierzem Deyną.

Miodonski źle lokuje pieniądze, Deyna ginie w wypadku samochodowym, a Smuda siedzi przez trzy dni w hotelu i płacze nad życiem, które nagle straciło sens. – Byłem załamany, prysnęły wszystkie plany i nadzieje – wspomina. Wrócił do Europy, skorzystał z papierów taty i dziadka, trochę pograł w Niemczech, a później został trenerem. To, że będzie lepiej prowadził drużyny, niż sam grał, przepowiedział mu Dettmar Cramer – niemiecki trener pracujący wówczas w Los Angeles, wcześniej dwukrotny zdobywca Pucharu Europy z Bayernem Monachium. W Niemczech Smuda trenuje Coburg, Fuerth i Herzogenaurach, potem wyjeżdża szerzyć niemiecką myśl szkoleniową w Turcji do Altay i Konyasporu.

Drugi raz wrócił do Polski bez pomysłu na siebie. Kładł tapety w domu Edwarda Sochy, byłego kolegi z Odry Wodzisław. To Socha wprowadził go do Stali Mielec, gdzie Smuda wprowadzał z kolei europejskie standardy. Piłkarze do dziś wspominają, że dopiero wtedy się dowiedzieli, co to jest odnowa biologiczna. W Mielcu trener nie wytrzymał jednak długo, wiosną 1995 roku podał się do dymisji i wyjechał do Niemiec znowu tapetować mieszkania.

Najlepszy okres w pracy trenerskiej zaczyna się od telefonu. Dzwoni Andrzej Grajewski, prezes Widzewa Łódź. Mówi: „Jest 17.30. Jeśli jutro o 9.45 będzie pan na treningu, zostanie pan trenerem Widzewa". Smuda wsiada w samochód, dojeżdża na 9. Bez snu. Pyta, gdzie może się przebrać i tak zaczyna się historia, która doprowadzi go do posady selekcjonera reprezentacji.

Z Widzewem dwa razy zdobywa mistrzostwo Polski, dwa razy wygrywa niesamowite mecze z Legią w Warszawie – 2:1 i 3:2 po dramatycznych końcówkach. Mistrzem jest także w 1999 roku z Wisłą Kraków i od tamtej pory pozostaje ulubionym trenerem właściciela klubu – Bogusława Cupiała. W 1996 roku z Widzewem awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów, to ostatni taki sukces polskiego klubu.

Pach-pach

Był faworytem do objęcia reprezentacji Polski przed eliminacjami do mundialu w Korei i Japonii, ale wtedy zatrzymała go Legia, z którą ostatecznie nie wywalczył żadnego tytułu. Później wrócił do Wisły, Widzewa, pracował w Piotrcovii Piotrków Trybunalski, spadł z Widzewem do drugiej ligi i mówiło się o końcu legendy, wypaleniu trenera. Przez chwilę pracował w Omonii Nikozja i Odrze Wodzisław, aż objął Zagłębie Lubin i zaczął przypominać szczęściu, że się lubią. Z Lechem Poznań wywalczył Puchar Polski, awansował do wiosennej części Ligi Europejskiej. Gdy wrócił do Zagłębia, upomniała się o niego reprezentacja Polski – w historycznym momencie, bo przed blisko trzyletnim okresem przygotowań do mistrzostw Europy na własnych stadionach.

– Nie boję się. Wiele razy brałem się z życiem za bary i wygrywałem. Chcę, żeby kibice po meczach mojej drużyny byli zadowoleni.

Żeby nie mówili, że tylko się broniliśmy, ale że piłeczka miodzio chodziła. Pach-pach. Trzeba tylko wyjść z grupy, a później zobaczymy – mówi.

Jego Widzew wygrywał z Legią w ostatnich minutach, do Ligi Mistrzów awansował w ostatnich sekundach.  Kadencja Smudy w kadrze to często chaos, daleki od niemieckiego porządku, ale kiedy przyszło do losowania mistrzostw Europy, trafiliśmy na Grecję, Rosję i Czechy – lepiej trudno sobie wymarzyć.

Pucybut Franek milionerem? Chyba wszyscy mu tego życzymy.

Franciszek Smuda

Urodzony 22 czerwca 1948 w Lubomi. Grał w Unii Racibórz, Odrze Wodzisław, Stali Mielec i Piaście Gliwice. W 1971 roku wyjechał do USA, gdzie występował w polonijnej Vistuli Garfield oraz Hartfordzie. Od 1975 do 1977 roku w Legii Warszawa. W 1978 roku znowu wyjechał do USA i grał w Oakland Stompers, Los Angeles Aztecs i San Jose Earthquakes. W 1980 roku wrócił do Europy, w Niemczech był najpierw piłkarzem, a potem trenerem w Fuerth i Coburgu. Od 1989 do 1992 roku w Turcji, w Altayu i Konyasporze. Od 1993 roku w Polsce – prowadził Stal Mielec, Widzew, Wisłę Kraków, Legię, Piotrcovię, Odrę Wodzisław, Zagłębie Lubin i Lecha. W 2004 roku krótko w Omonii Nikozja. Selekcjoner reprezentacji od 29 października 2009 roku. Ma obywatelstwo Polski i Niemiec. Mieszka w Krakowie.

 

W cyklu "Rzeczpospolitej" Euro 2012

pisaliśmy:

Franciszek Smuda za granicą spędził 16 lat. Kiedy w 1993 roku wrócił do Polski i zaczął pracować w Stali Mielec, podczas treningów często wydawał komendy po niemiecku. Mówił i mówi śmiesznie, ma swój język. W reprezentacji Polski wśród anegdot króluje opowieść ze zgrupowania w Hiszpanii. Zajęcia przerwał głośny gwizdek: – A ty koło komu stoisz? Koło Peszkinowi? – krzyczał wściekły Smuda. Piłkarze nie przestawali się śmiać.

Ma grawerowane błędy, idzie mu łatwo, jak po grudzie. Świetnie kojarzy przysłowia, ale się zdarza, że pamięta tylko ich początek, a puentę wymyśla na poczekaniu. Najgorzej, jak się zdenerwuje, wtedy mu się wszystko miesza. Wspomina Maciej Szczęsny, piłkarz, którego Smuda prowadził w Widzewie: – Kiedyś trener zaczął opowiadać, nad czym będziemy pracować. „Nad rzutyma rożnami, rzutymi rożnemi..." – szukał słowa. W końcu ktoś mu przerwał i zaproponował wersję: korner. Kiedyś na zgrupowaniu powiedział mi, że zimą weźmie się za język. Zapytałem, czy za polski. Chodziło o hiszpański... Myślałem, że mnie rozniesie. Ale jest świetnym trenerem. Wobec mnie zawsze był uczciwy, poszedłbym za nim wszędzie.

Pozostało 88% artykułu
Piłka nożna
Guardiola szuka leku na kryzys Manchesteru City
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Loteria wizowa. Z kim zagra Polska o mundial w 2026 roku?
Piłka nożna
Co czeka Jagiellonię i Legię w Lidze Konferencji? Tabela po 5. kolejce
Piłka nożna
Koniec wspaniałej passy Legii w Lidze Konferencji. Co z awansem do 1/8 finału?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Piłka nożna
Bezwzględna Barcelona. Niespodziewany bohater meczu w Dortmundzie