To będzie symboliczny obrazek. Najdziwniejszy turniej w historii Ligi Mistrzów, przypominający formułą mundial, rozpocznie drużyna z Bergamo – miasta duchów, jak nazwano jedno z najbardziej dotkniętych przez koronawirusa miejsc w Europie.
Mecze Atalanty z Valencią w 1/8 finału zdaniem lekarzy i naukowców były bombą biologiczną. Kilkadziesiąt tysięcy kibiców podróżujących między Włochami i Hiszpanią przyczyniło się do przyspieszenia epidemii. Teraz na stadiony nie wejdzie nikt, ale Portugalia i tak szykuje się na najazd fanów.
Triumf zespołu ze 120-tysięcznego Bergamo, w którym każdy stracił kogoś bliskiego, byłby niezłym materiałem na film. I nie jest to wcale science fiction. Atalanta, choć debiutuje na salonach, pokazała już nie raz, że lekceważyć jej nie wolno. Po pandemicznej przerwie poniosła tylko jedną porażkę w 13 meczach, pokonała Lazio i Napoli, odebrała punkty Juventusowi i Milanowi, niemal do samego końca liczyła się w walce o mistrzostwo Włoch.
W Serie A strzeliła aż 98 goli – ponad połowę z nich kolumbijsko-słoweńskie trio: Luis Muriel, Duvan Zapata (po 18 trafień) i Josip Ilicić (15). W sumie we wszystkich rozgrywkach uzbierała 115 bramek. Niestety w ćwierćfinale z Paris Saint-Germain będzie musiała sobie radzić bez Ilicicia. Pandemia miała zły wpływ na jego psychikę, przypomniała mu o wojnie na Bałkanach i Słoweniec postanowił wrócić do rodziny. Jak duża to strata, tłumaczyć nie trzeba. W dwumeczu z Valencią strzelił pięć goli.
Sztuka wojny
Ale Atalanta nie składa broni. Trener Gian Piero Gasperini, czerpiący garściami ze starożytnej „Sztuki wojny", od czterech lat wpajający swoim piłkarzom, że „obrona czyni cię niepokonanym, ale jeśli chcesz zwyciężyć, musisz zaatakować", na pewno coś wymyśli. W jego zespole nie ma gwiazd, on je kreuje. Jak mało kto potrafi wznieść zawodników na wyższy poziom.