Robert Lewandowski padł na murawę po ostatnim gwizdku sędziego i nie wstydził się łez. Tak długo czekał na ten finał, że trudno było powstrzymać wzruszenie. I choć w niedzielę nie strzelił gola, nie pobił rekordu Cristiano Ronaldo, to wreszcie może wpisać do CV triumf w Lidze Mistrzów i dołączyć do elitarnego polskiego grona, w którym byli już Zbigniew Boniek, Józef Młynarczyk, Jerzy Dudek oraz Tomasz Kuszczak.
Mało brakowało, by ten wieczór miał jeszcze słodszy smak. Jeszcze w pierwszej połowie Lewandowski mógł strzelić dwa gole. Najpierw, stojąc tyłem do bramki, przyjął podanie, obrócił się z piłką, przymierzył, ale trafił w słupek. Później naciskany przez obrońcę, padając na murawę, zdołał jeszcze oddać strzał głową i zmusić wracającego do bramki PSG Keylora Navasa do interwencji.
- To będzie najtrudniejszy w tym sezonie mecz dla Bayernu. W PSG nie mogę znaleźć żadnego słabego punktu - mówił przed finałem legendarny Franz Beckenbauer.
Długo nie potrafili też go znaleźć zawodnicy Hansiego Flicka. Najgroźniejsza broń paryżan - szybki ofensywny tercet - co rusz niepokoił defensywę Bawarczyków. Sytuacje miał i Neymar (powstrzymał go Manuel Neuer), i Angel Di Maria (uderzył nad poprzeczką), a przede wszystkim Kylian Mbappe. Nie radził sobie z nimi Alphonso Davies (żółta kartka), błędów nie ustrzegł się David Alaba, a Jerome Boateng już po 25. minutach musiał zejść z boiska po tym, jak odnowił mu się uraz. Ale cuda w bramce wyprawiał Neuer.
Występ Boatenga w finale stał pod znakiem zapytania, ale trener Flick - podobnie jak Tbomas Tuchel - zdecydował się tylko na jedną zmianę. Ivana Perisicia zastąpił szybszym Kingsleyem Comanem. I był to strzał w dziesiątkę. Urodzony w Paryżu i wychowany w akademii PSG skrzydłowy po godzinie gry zdobył dla Bayernu, po dośrodkowaniu Joshuy Kimmicha, jedyną bramkę.