Katalonia znowu wyszła spod zimnego prysznica. Media nie uderzają już w te same tony, jak po rewanżu z Milanem, kiedy Barcelona podniosła się z kolan i udowodniła, że nadal jest najlepszą drużyną na świecie. Po wczorajszym remisie z PSG trochę głupio się cieszyć.
- Barcelona strasznie się męczyła. W pierwszej połowie kilka razy ratował nas Victor Valdes, a kiedy goście objęli prowadzenie Tito Vilanova wiedział, że potrzebuje obudzić w drużynie ducha walki i wprowadził na boisko Leo Messiego. On uratował Barcelonę - pisze "Sport".
"El Mundo Deportivo" twierdzi, że Argentyńczyk po raz kolejny udowodnił, że należy mu się pomnik przed Camp Nou. - To był najtrudniejszy ćwierćfinał w ostatnich latach, najważniejsze że udało się go szczęśliwie przebrnąć. Messi pokazał swoją magię i teraz do finału na Wembley brakuje już tylko dwóch kroków. To na kogo Barcelona trafi w półfinale nie ma znaczenia - pisze dziennik zauważając jednak, że Messi ledwo poruszał się po boisku i w kluczowej akcji pomógł mu Pedro.
"As" mecz z PSG nazwał cierpieniem Barcelony, jakiego dawno na Camp Nou nie widziano. - Mogliśmy zapomnieć, że ta drużyna ma też gorsze oblicze. Jeśli w pierwszej połowie meczu u siebie bohaterem zostaje bramkarz, to jest to materiał do przemyśleń. Wejście kontuzjowanego Messiego zmieniło losy meczu, ale tak naprawdę Leo stać było na jedną akcję - zauważa gazeta.
Dużo większy optymizm w Niemczech, gdzie w Bayernie widzi się triumfatora Ligi Mistrzów. Wszyscy podkreślają różnicę w stylu, w jakim do półfinałów dotarły dwie drużyny z Bundesligi. Borussia potrzebowała cudu, Bayern tylko stawiał stempel jakości na kolejnych eliminowanych drużynach. Wczorajsze zwycięstwo 2:0 z Juventusem w Turynie było, jak wstępna koronacja.