Korespondencja z Londynu
Nie było wstydu, Polacy walczyli z całych sił i widać było, że bardzo im zależy, by w Londynie sprawić niespodziankę. Wembley, to Wembley – polski mit, miejsce, gdzie narodziła się przebrzmiała już potęga polskiej piłki, na tym stadionie nie można się poddać bez walki, nawet jeśli już nie ma szans na mundial.
Poza walką nie zobaczyliśmy niczego nowego – znowu mieliśmy sytuacje, których nie potrafił skutecznym strzałem zakończyć Robert Lewandowski, znowu nasza obrona popełniała błędy. Polacy przegrali tylko 0:2, jednak przewaga Anglików nie podlegała dyskusji. Drużyna Roya Hodgsona jedzie do Brazylii, my w sześciu meczach z drużynami, które nas wyprzedziły potrafiliśmy uciułać trzy punkty.
Brawo Szczęsny
Najlepszym polskim piłkarzem na Wembley był bramkarz i to nie Artur Boruc, któremu w ostatniej chwili odnowiła się kontuzja. Bramkarz Southampton miał prosić trenera Waldemara Fornalika o możliwość gry na środkach przeciwbólowych, jednak sztab medyczny zadecydował, że ryzyko poważnego urazu jest zbyt wielkie.
W polskiej bramce stanął Wojciech Szczęsny i obronił tyle groźnych strzałów, ile Borucowi nie udało się w całych eliminacjach. Zatrzymał piłkę kilka razy – po uderzeniach Wayne'a Rooneya, Daniela Sturridge'a i Stevena Gerrarda. Fruwał w bramce, wykorzystał szansę, którą po raz kolejny dał mu los.