Legia była faworytem meczu z Wisłą, a przebieg wydarzeń na boisku jej pewność siebie umocnił. Miroslav Radović strzelił bramkę już w drugiej minucie. Kiedy w ten sposób zaczyna się grać na własnym stadionie (choćby nawet bez kibiców), można robić, co się chce.
I tak z Legią było. Atakowała, nie napotykając większych przeszkód. A kiedy w 27. minucie czerwoną kartkę za faul w środku boiska na Michale Żyrze dostał Arkadiusz Głowacki, szanse Wisły zmalały jeszcze bardziej. Kilka minut później 19-letni Słowak Ondrej Duda strzelił swojego pierwszego gola w barwach Legii. Gospodarze prowadzili 2:0.
Wprawdzie krakowianie oddali dwa ładne strzały, obronione przez Duszana Kuciaka, ale Legia miała taką przewagę, że powinna do przerwy prowadzić 4:0. Jednak, jak to Legia, zmarnowała kilka okazji. Mimo to gospodarze schodzili na przerwę do szatni w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Jak powiedział trener Henning Berg, nic interesującego w szatni się nie działo, bo nie było powodów do zmian.
W szatni Wisły – odwrotnie. Franciszek Smuda ani przez chwilę nie stracił nadziei. Wiedział, że ma słabszych zawodników, a na ławce piłkarzy anonimowych w porównaniu z rezerwowymi Legii. Noc z soboty na niedzielę Wisła spędziła w hotelu w Józefowie, bo Smuda mile go wspomina z czasów, kiedy był trenerem kadry i przyjechał tu przed meczem z Argentyną. Tam wymyślił taktykę na Legię. Uwzględnił w niej brak Piotra Brożka i Michała Chrapka, ale nie Głowackiego, który jest najważniejszą postacią drużyny. Za faul trener nie miał do niego pretensji. – Arek jest tak oddany Wiśle, że nie patrząc na nic, walczy do upadłego. Jakby mu się rzuciło kamień albo cegłówkę, toby główkował – powiedział Smuda.