Reklama
Rozwiń

Czekoladopodobni

Semir Stilić jest wiosną najlepszym piłkarzem ligi. To ten typ ?– za dobry na Polskę, za słaby na Europę.

Publikacja: 18.03.2014 01:25

Semir Stilić wiosną w Wiśle strzelił dwa gole, tyle co przez ostatnie dwa sezony, grając na Ukrainie

Semir Stilić wiosną w Wiśle strzelił dwa gole, tyle co przez ostatnie dwa sezony, grając na Ukrainie i w Turcji

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Polska liga to rozgrywki pełne złudzeń. Wydaje nam się, że idziemy do góry, bo w górę idą trybuny budowanych w naszym kraju stadionów. Słuchamy  prezesów, którzy przekonują, że Polska jest idealna do rozpoczęcia wielkiej kariery, że może być trampoliną dla tych, którzy chcą błysnąć na Zachodzie. To nieprawda. Semir Stilić wrócił do ekstraklasy po dwóch latach nieobecności i znowu jest gwiazdą.

Stilić przyznaje, że odszedł z Polski dla pieniędzy. W Lechu prawdziwą gwiazdą był przez jeden sezon, kiedy zespół prowadził Franciszek Smuda. Później u Jacka Zielińskiego, a zwłaszcza Jose Mari Bakero, odgrywał coraz mniejszą rolę. Biegał za wolno, nie lubił, kiedy obciążano go odpowiedzialnością za grę w defensywie.

Klub widział w nim jednak przyszłość, bo dwa razy odrzucił ofertę Celticu Glasgow. Piłkarz ostatecznie odszedł w 2012 r. do Karpat Lwów za darmo, był zdeterminowany, żeby wyjechać do innego kraju. Oligarcha Petro Dyminski narysował mu na kartce obraz wielkiego klubu, budowanego na wzór Szachtara Donieck. Wielkie pieniądze miały przynieść natychmiastowe sukcesy, drużyna w poprzednim sezonie dobrze radziła sobie w Lidze Europejskiej, po przyjściu Stilicia miała zacząć zajmować kolejne przyczółki. Kiedy piękne plany nie znalazły odzwierciedlenia na boisku, zaczęło się polowanie na czarownice. Dyminski z trybun oglądał nawet treningi swojego zespołu i karał piłkarzy za to, że nie dawali z siebie wszystkiego.

W końcu większości z nich przedstawił propozycję nie odrzucenia – mieli się zrzec części wynagrodzenia. Stilić się nie zgodził, za co trafił do lwowskiego „Klubu Kokosa". Razem z innymi buntownikami biegał dookoła boiska i wystawiał kolejne rachunki. Klub nie płacił. Zbawieniem nie okazało się także odejście do tureckiego Gaziantepsporu, w którym Bośniak wystąpił zaledwie w sześciu meczach. Dwa miesiące temu pomocną dłoń wyciągnął do niego Smuda.

– Są dwie grupy piłkarzy – jedna kocha Smudę, druga nienawidzi. Ta pierwsza jest mniej liczna, ale akurat Semir do niej należy. Nie interesuje mnie, że w ostatnich miesiącach grał gorzej w innych klubach. Odbuduję go. Potrzebuję go w takiej formie, jaką miał w Lechu, wtedy strzelał, asystował i potrafił zachwycić. Nie musieliśmy za niego płacić, dlatego się zdecydowałem – mówił Smuda, dziś trener Wisły, w rozmowie z  „Przeglądem Sportowym".

Długo na dawnego Stilicia nie musiał czekać. Piłkarz strzelił już dwa bardzo ważne gole – w derbach z Cracovią i w niedzielę z Legią, kiedy Wiśle udało się doprowadzić do remisu 2:2, chociaż przegrywała 0:2 i grała w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Arkadiusza Głowackiego. W Warszawie Stilić ośmieszał obrońców, nadal nie jest sprinterem, ale sprytu na polską ligę ma wystarczająco dużo.

Piłkarzy, którzy u nas czarowali, a później jechali podbijać inne ligi, było ostatnio wielu. Liderem na rynku eksportu obcokrajowców jest Lech Poznań. Klub, który wyrobił sobie markę w Europie dzięki Robertowi Lewandowskiemu, sprzedał później kilka produktów czekoladopodobnych.

Wiosną 2010 r. drużynę prowadzoną wówczas przez Jacka Zielińskiego wzmocnił Białorusin Siergiej Kriwiec. Dostał koszulkę z numerem 10 i błyszczał na naszych boiskach. Miał być kolejnym diamentem do oszlifowania, Lech liczył, że uda się go wypromować do Bundesligi, ale piłkarz odszedł raptem za pół miliona euro do Chin. Po roku nieudanej przygody wrócił do siebie – w BATE Borysów znowu należy do najlepszych.

Nowym Robertem Lewandowskim miał być Artjom Rudniew. Do Lecha trafił z węgierskiego Zalaegerszegi i natychmiast stał się gwiazdą. W drugim sezonie gry w Poznaniu zdobył 22 bramki i został królem strzelców. Ustawiła się po niego kolejka chętnych, działacze Lecha sprzedali go do Hamburgera SV za sześć razy więcej, niż wyłożyli na jego sprowadzenie, czyli 3,5 mln euro. Rudniew w poprzednim sezonie dla nowej drużyny strzelił 12 goli, ale kiedy w rundzie jesiennej tego sezonu nie trafił w żadnym z siedmiu spotkań, został wypożyczony do Hannoveru.

Wygląda na to, że polskie kluby są mistrzami w sprzedawaniu kitu i na kolejny poważny transfer zawodnika z naszej ligi możemy poczekać długo.

W reprezentacji Polski gra wielu piłkarzy ukształtowanych na Zachodzie, np. Grzegorz Krychowiak, Wojciech Szczęsny czy Łukasz Piszczek. Młodzi, zdolni Polacy, którzy pukają do bram kadry, grając w ekstraklasie, po wyjeździe za granicę znikają, tak jak obcokrajowcy ze Stiliciem na czele.

Dominik Furman odszedł z Legii do Tuluzy, Rafał Wolski do Fiorentiny, Bartłomiej Pawłowski z Widzewa do Malagi, Arkadiusz Milik z Górnika trafił do Bayeru, Paweł Wszołek z Polonii do Sampdorii. Najczęściej siedzą na ławce rezerwowych albo na trybunach. Ale można stawiać w ciemno, że jeśli wróciliby do Polski, znowu należeliby do najlepszych. Taki mamy klimat.

Polska liga to rozgrywki pełne złudzeń. Wydaje nam się, że idziemy do góry, bo w górę idą trybuny budowanych w naszym kraju stadionów. Słuchamy  prezesów, którzy przekonują, że Polska jest idealna do rozpoczęcia wielkiej kariery, że może być trampoliną dla tych, którzy chcą błysnąć na Zachodzie. To nieprawda. Semir Stilić wrócił do ekstraklasy po dwóch latach nieobecności i znowu jest gwiazdą.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku