Koloratki nie nosiłem

Gwiazdor Legii Warszawa i Celticu Glasgow Dariusz Dziekanowskio grze i piłkarskim życiu w Szkocji.

Publikacja: 30.07.2014 02:00

Koloratki nie nosiłem

Foto: ROL

Rz: Dlaczego w ogóle zdecydował się pan na Celtic? Taki technik, zawodnik najlepiej czujący się z piłką u nogi, poszedł na Wyspy, gdzie na przełomie lat 80. i 90. wciąż królował styl „kop i biegnij"?

Dariusz Dziekanowski:

Pytanie, czy to ja wybrałem Celtic, czy raczej odwrotnie? Wtedy przepaść, przede wszystkim finansowa, między klubami polskimi a zagranicznymi była nie do opisania. Każdy chciał wyjechać. Józek Młynarczyk był tak zdesperowany, że był gotów przejść nawet do Finlandii. Oczywiście my, zawodnicy grający w Polsce, i tak byliśmy uprzywilejowani, ale tam był jednak inny świat. Mieliśmy na tyle dobrze, że nie zdecydowałem się na ucieczkę, by trafić do Bayeru Leverkusen, a była taka opcja. Rok przed Celtikiem 2 mln dolarów chciała za mnie zapłacić Pescara. Wszystko było już dogadane, spędziłem tam tydzień, wystąpiłem w sparingu, ale później przyszedł mój feralny występ w finale Pucharu Polski przeciwko Lechowi, gdy katastrofalnie przestrzeliłem rzut karny. I zgody na wyjazd nie dostałem.

Przez przestrzeloną jedenastkę?

Rozmowy z Pescarą trwały jeszcze po tym meczu finałowym. W Iławie była konsultacja reprezentacji Polski, a w tym czasie do Warszawy przyjechał przedstawiciel Włochów. Powiedziałem selekcjonerowi Wojciechowi Łazarkowi, że mam ważniejsze sprawy na głowie. Nie dostałem od niego zgody, ale po prostu wyszedłem i pojechałem do Centralnego Ośrodka Sportu. Na miejscu toczyły się rozmowy i czekałem kilka godzin na wynik. W końcu wyszedł wkurzony wysłannik Pescary i krzyczy do mnie: „Trzy dni straciłem!". Wchodzę do gabinetu dyrektora Machaja i pytam, co się stało. A on rozpostarty w fotelu mówi: „Darek, spokojnie. Jak cię tak chcą, to wrócą za dwa dni. Czym ty się przejmujesz?". Działacze tych organizacji czuli się panami naszego życia.

Nie wrócili?

No nie. Okazało się, że pan Machaj nie był asem negocjacji. „Chcecie Dziekanowskiego, tak? On jest lepszy od Maradony". I nagle z ustalonych 2 mln dolarów zrobiło się 10. Gdy po trzech godzinach zszedł do pięciu, Włoch wiedział już, że nic z tego nie będzie, i wyszedł. Dlatego naprawdę byłem zaskoczony, gdy rok później zgłosił się Celtic i wyłożył 600 tysięcy funtów.

To była wtedy duża suma.

Niezła, ale nic w porównaniu z tymi wirtualnymi pieniędzmi, które za mną wcześniej krążyły. Dla klubów zachodnich byliśmy niezłą inwestycją. Nie takie wielkie sumy odstępnego i dość niski pierwszy kontrakt. Bo dopiero później orientowaliśmy się w realiach i widzieliśmy, że mamy troszkę mniej niż koledzy z zespołu. Przy czym „troszkę" to jest łagodnie powiedziane. Wyjazd był jednak dla nas porównywalny z tym, jakbyśmy nagle założyli okulary 3D.

I tak się pan poczuł ?w Glasgow?

O, tak.  W Polsce człowiek cały czas coś załatwiał. A to kartki, a to jedzenie, a to materiały budowlane, studia, benzynę, talony na samochód. Ciągła kombinacja. Tymczasem tam na miejscu okazało się, że jedyne, czym mam się przejmować, to futbol.

Przychodził pan jako jedna ?z większych zagranicznych gwiazd w historii klubu.

Celtic chciał sprowadzić z Francji swoją byłą legendę – Mo Johnstona. Wszystko już było dogadane, aż nagle Johnston podpisał kontrakt z Glasgow Rangers. Został tym samym pierwszym katolikiem, który zagrał w Rangersach. Gigantyczny skandal. Musiał zamieszkać w Edynburgu, bo w Glasgow groziło mu niebezpieczeństwo. Celtic stracił w ostatniej chwili wielką gwiazdę, więc postanowiono za wszelką cenę sprowadzić mnie. Jak przyjechałem na Celtic Park, oniemiałem. Nagle zdałem sobie sprawę, że to wielki klub.

Gwiazda za gwiazdę.

Tak, tylko po pierwszym meczu towarzyskim trener Billy McNeill łapał się za głowę, co ta jego nowa gwiazda wyprawia. Oni grali klasyczną szkocką piłkę, a ja nie wiedziałem, o co chodzi. Chciałem piłkę do nogi, a tam wszystko górą. Czułem się jak na lotnisku: tu jeden samolot startuje, tam za chwilę ląduje. Wszystko się dzieje nad głową. Ale to się później zmieniło.

Wejście do klubu nie było ponoć najszczęśliwsze...

Akurat drużyna jadła lunch. Przyszedłem się przywitać z nowymi kolegami. Byłem ubrany w garnitur i krawat, podawałem im po kolei ręce przez stół. Nagle widzę, że coś się ze mnie śmieją. Okazało się, że krawat mi wpadł do talerza z zupą.

W pierwszym swoim Old Firm Derby z Rangersami od razu strzelił pan jednak gola.

Tak się w Glasgow zdobywa uznanie. Przypadkowa bramka. Ale tak, strzeliłem.

Już wtedy wiedział pan, czym jest rywalizacja z Rangersami?

Dowiedziałem się.  Do Glasgow na towarzyski przedsezonowy mecz z Rangers przyjechał Tottenham. Pomyślałem sobie, że chciałbym pójść na to spotkanie, zobaczyć na żywo Paula Gascoigne'a. Wszedłem do sekretariatu Celticu i pytam, czy nie mogliby mi załatwić wejściówki na Ibrox. A oni zrobili wielkie oczy ze zdziwienia i mówią: „Jackie, gdzie ty chcesz iść? Na Ibrox? Żaden piłkarz Celticu nie chodzi na mecze Rangersów".

Dostał pan jakieś polecenia, co robić, jak się zachowywać?

Glasgow jest bezpiecznym miastem. Na ulicach mijają się ludzie w koszulkach Celticu i Rangersów i nic się nie dzieje. Oczywiście są dzielnice, do których lepiej nie chodzić, i powiedziano mi, bym ich unikał. Ale nigdy nie czułem się w Glasgow niebezpiecznie z tego powodu, że byłem zawodnikiem Celticu. Ale nikogo nie prowokowałem, nie manifestowałem swoich uczuć religijnych, nie szukałem zwady.

I nauczył się pan grać w powietrzu i rozpychać łokciami?

Trochę tak, ale przede wszystkim to koledzy zmienili swój sposób gry.  Do tej pory przyzwyczajeni byli do zupełnie innego typu środkowego napastnika. Wielkiego chłopa, dobrze grającego głową. Tymczasem mną trzeba było podawać po ziemi, szukać innych rozwiązań. W momencie, w którym zauważyli, że to nie jest sztuka dla sztuki, tylko są efekty, zaczęli grać inaczej.  To był superokres. Myślę, że można moje lata w Glasgow porównać do najlepszych chwil w Legii.

Trochę inaczej wspominają pański pobyt Szkoci.

Wszyscy mówią, że był pan niesamowicie utalentowanym piłkarzem, ale pochłonęło pana rozrywkowe życie...

Nie zgadzam się z tym całkowicie. Oczywiście po meczach chodziliśmy całą drużyną do wówczas bardzo modnego nocnego klubu. Byliśmy na świeczniku i oczywiście o tym się mówiło. Ludzie sobie powtarzali historie, dopowiadali. Z jednym z polskich dziennikarzy miałem zresztą scysję, ponieważ napisał, że mam prywatną lożę wykupioną w lokalu...

No ale przecież pan już w Polsce miał opinię człowieka, który kocha życie.

Nie mówię, że nie wychodziłem raz na jakiś czas się zabawić.  Zazwyczaj z Paulem Elliottem. Nie nosiłem koloratki, ale bez przesady. Gdybym się prowadził tak, jak niektórzy twierdzą, to klub by zareagował. A gdyby nie zmiana trenera po dwóch sezonach, to byłem gotowy zostać w Glasgow na kolejne trzy lata. No ale Liam Brady nie widział mnie w składzie.

Patrząc na same pańskie statystyki w Celticu – 10 goli w dwa sezony – to nie sposób pozbyć się wrażenia, że mogło być lepiej.

Oczywiście, że mogło. Trudno mnie było przekonać do gry w defensywie. Koledzy tłumaczyli, że gdy nie mamy piłki, to musimy biegać, odbierać ją i dopiero wtedy odpoczywać. A ja im tłumaczyłem, że jak nie mamy piłki, to wtedy ja właśnie odpoczywam, gdy ją zabiorą, to niech mi podadzą i wtedy odpocząć mogą oni, bo ja się zajmę resztą... Jak drużyna przegrywa, a to był nasz gorszy okres, zaczyna się szukanie dziury w całym. No a później przyszedł Brady, a ja trafiłem do drugiego zespołu. Tam przeżyłem swój najgorszy okres. Mentalnie nie wytrzymałem. Byłem najgorszym zawodnikiem drugiej drużyny. Na początku, jak tam trafiłem, to te dzieciaki były zachwycone. Po dwóch–trzech meczach zorientowali się, że jest na boisku człowiek, który im przeszkadza. Chciałem dobrze, a wychodziło koszmarnie. Nie spałem, bo wracałem po meczach do domu i nie mogłem uwierzyć, jak słaby byłem i co robiłem na boisku.

Może wtedy zaczął pan zbyt dużo chodzić po barach?

Nie. Sam sobie zorganizowałem dodatkowe treningi. Później złapałem formę i byłem najlepszy, ale jednak nie wróciłem do pierwszej drużyny. Do zespołu przyszedł nowy napastnik Tony Cascarino. Co ciekawe, jego menedżerem był Brady. Wiedziałem, że nie mam szans.

Gdzieś przeczytałem, że za spóźnienie na trening następnego dnia przynosiło się szampana. W związku z tym pan pojawiał się po prostu jako ostatni od razu z butelką w torbie.

Bzdura. Kompletna bzdura. Byłaby to świetna historia, ale niestety nic takiego nie miało miejsca.

To skąd się wziął ten pański wizerunek?

Miałem pieniądze, nie byłem ani kulawy, ani garbaty, byłem singlem... Być może ludzie myśleli, co sami by robili, gdyby znaleźli się na moim miejscu? Nie wiem. Oczywiście jak szliśmy z Elliottem do lokalu, to czekał na nas szampan, ochrona nas wprowadzała poza kolejką, przychodził właściciel. Dla nich to był prestiż, że przyszli zawodnicy Celticu, i traktowali nas jak VIP-ów. Głupio było odmawiać. I to rodziło plotki, z całą pewnością. Ale nie wytrzymałbym dwa i pół roku w Szkocji, gdybym tylko balował. Bolą mnie te historie.

Jednego jednak panu nikt nie zabierze – czterech bramek strzelonych Partizanowi Belgrad w meczu PZP. Do dziś to chwila wspominana przez kibiców Celticu. Tym bardziej szczególna, że mimo wszystko odpadliście.

To był niesamowity mecz. Zaliczyłem też asystę, a przy stanie 5:3 dla nas szliśmy sami z Andym Walkerem na bramkarza i wystarczyło, żeby mi podał, a miałbym pustą bramkę przed sobą. To była niesamowita huśtawka – my strzelamy, oni odpowiadają. Kibice zdezorientowani liczą te gole: u siebie, wyjazdowe. My też, ale nie ma czasu, bo już idą kolejne akcje. Po końcowym gwizdku zapadła całkowita cisza. Każdy liczył i w końcu do nas dotarło: No tak, nie awansowaliśmy. Dla mnie to było pyrrusowe zwycięstwo. Strzeliłem cztery gole, a nawet nie mogłem się uśmiechać.

Rz: Dlaczego w ogóle zdecydował się pan na Celtic? Taki technik, zawodnik najlepiej czujący się z piłką u nogi, poszedł na Wyspy, gdzie na przełomie lat 80. i 90. wciąż królował styl „kop i biegnij"?

Dariusz Dziekanowski:

Pozostało 98% artykułu
Piłka nożna
Dynamo Mińsk – ulubiony klub Aleksandra Łukaszenki
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Robert Lewandowski już tylko krok od historii, Barcelona bawiła się w Belgradzie
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Viktor Gyokeres przedstawił się Europie
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Robert Lewandowski puka do elitarnego klubu
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Piłka nożna
Michał Probierz wysłał powołania. Dwóch debiutantów z Lecha Poznań
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni