Kiedy po meczu z Niemcami przechodził przez strefę wywiadów i stawał przed kolejnymi grupkami dziennikarzy pytających, jak strzelił bramkę Manuelowi Neuerowi, wyglądał na człowieka, który wprawdzie ciałem jest na stadionie, ale duchem w siódmym niebie. Chudy blondynek bez tatuaży, odbiegający od stereotypu piłkarza.
Jego kariera miała początkowo modelowy przebieg. Z reprezentacją juniorów do lat 16 zdobył wicemistrzostwo Europy, a w kategorii do lat 18 został mistrzem kontynentu. To było w roku 2001. Grał wtedy w Lechii Gdańsk, gdzie przeniósł się z rodzinnego Koszalina.
Najpierw futbolu uczył go tam ojciec, Stefan Mila, pomocnik m.in. warszawskiej Gwardii, a później trener Gwardii Koszalin. Po zdobyciu tytułu mistrza Europy Sebastiana Milę znali już wszyscy łowcy talentów w Polsce. Opinia o nim sprowadzała się do dwóch zdań: następca Deyny, nowy Boniek, najlepsza lewa noga na polskich boiskach. Marzył o grze w Legii, a trafił do Orlenu Płock. Ciąg dalszy wydawał się jeszcze gorszy. Zamiast do stolicy, przeniósł się do Grodziska Wielkopolskiego.
Roger z Grodziska
Prowincja okazała się szczęśliwym zrządzeniem losu. W tym czasie klub Groclin Dyskobolia stawał się sławny. Firma Zbigniewa Drzymały produkowała fotele do najlepszych marek samochodów, a klub stał się hobby właściciela. Drzymała sprowadzał najlepszych zawodników i trenerów, aż w roku 2003 Groclin Dyskobolia zdobyła wicemistrzostwo Polski.
Mila nie mógł lepiej trafić. Uczył się przy Grzegorzu Rasiaku, Andrzeju Niedzielanie, Tomaszu Wieszczyckim. W klubie panowała rodzinna atmosfera, co dla młodego chłopaka oderwanego od domu okazało się zbawienne. W szatni miał swoją szafkę z napisem Roger, nawiązującym do słynnego kameruńskiego gracza, który nazywał się Roger Milla.