Skoro nawet oficjalna strona UEFA zapowiada ten mecz jako pojedynek Roberta Lewandowskiego z Luisem Suárezem, nie wypada się nie zgodzić.
Polski napastnik dogonił marzenie o wygranej w Lidze Mistrzów, został jej królem strzelców, odebrał nagrodę dla gracza sezonu, co osłodziło mu trochę odwołanie przez magazyn „France Football” plebiscytu Złotej Piłki.
Wszedł na szczyt, a teraz rusza w dalszą pogoń za rekordami. Jeszcze tej jesieni powinien awansować na strzeleckie podium wszech czasów. W Champions League przez dziewięć lat uzbierał 68 goli, do Raula traci trzy. Przed nimi są już tylko Leo Messi (115 – do wczorajszego meczu z Ferencvarosem) i Cristiano Ronaldo (130).
Luis Suárez w tej klasyfikacji jest daleko, ostatnią z 26 bramek zdobył w sierpniu, podczas turnieju finałowego w Lizbonie, ale tamten letni wieczór wolałby wymazać z pamięci, bo Barcelona została wtedy ośmieszona w ćwierćfinale przez Bayern (2:8).
Jakby mało było upokorzeń, po koszmarnym roku nowy trener Barcelony Ronald Koeman pokazał mu drzwi. W Atletico Suárez gra tak, jakby chciał Holendrowi udowodnić, że skreślając go, popełnił ogromny błąd.