Rzeczpospolita: Nie było pana na dwóch zgrupowaniach, myślał pan, że już na dłużej wypadł z kadry?
Jakub Wawrzyniak: W czerwcu nie przyjechałem, bo byłem kontuzjowany, natomiast ostatnio po raz pierwszy się zdarzyło, bym był zdrowy, a mimo to nie dostał powołania. Chociaż muszę przyznać, że się tego spodziewałem. Patrząc na moją formę, na formę całej Lechii Gdańsk, sądziłem, że tym razem mogę nie zostać zaproszony. Przydarzało mi się zbyt dużo dziwnych błędów w meczach ligowych. Byłem więc gotowy na to, że nie zostanę powołany, ale jednak mnie to zabolało. Nie pojawiły się jednak myśli, że to mój koniec w tej reprezentacji.
Brak powołania był sygnałem, że czas się wziąć do roboty?
Całe życie dostajemy sygnały, kwestia, czy dobrze je interpretujemy. Skoro mnie zabrakło wśród powołanych, znaczyło, że coś jest nie tak. Po przerwie na reprezentację zaczęliśmy w klubie mocno pracować i czułem, że idziemy w dobrym kierunku.
Wciąż przyjeżdża pan na zgrupowania jako „zastępca piłkarza, którego nie ma", jak sam pan to kiedyś powiedział?