Puchar dla zwycięzcy zaprojektowali ludzie Infantino, a wykonali – fachowcy od Tiffany’ego. Nazwisko prezesa pojawia się na nim dwukrotnie: jako „założyciela” imprezy oraz w inskrypcji, która głosi: „Jesteśmy świadkami nowej ery. Złotej ery klubowego futbolu: ery klubowego mundialu, szczytu wszystkich rozgrywek klubowych, zainspirowanego przez przewodniczącego FIFA Gianniego Infantino”. Czy taki turniej mógłby się nie udać?
Czytaj więcej
Gianni Infantino pogratulował Donaldowi Trumpowi zwycięstwa w wyborach prezydenckich, bo uważa go za przyjaciela – nie tylko futbolu. Mundial będzie dla ich relacji poważną próbą.
Infantino nie posunął się tak daleko, jak szefujący FIFA w latach 1921–1954 Jules Rimet, który trofeum dla mistrza świata nazwał swoim imieniem, choć przecież mógł, a może wręcz powinien.
Mijają przecież dwa lata od momentu, gdy dowiedzieliśmy się, że to człowiek, który jednocześnie czuje się Katarczykiem, Arabem, Afrykaninem, gejem, niepełnosprawnym i pracownikiem-migrantem. Trudno zapomnieć też jego opowieść o dzieciaku prześladowanym w szkole za pochodzenie, piegi oraz rude włosy, którą podzielił się wtedy ze światem w Dausze. Jeśli Infantino stworzył wówczas swoje „I Have a Dream”, to klubowy mundial musi być jego „Imagine”.