56 tys. kibiców na PGE Narodowym przeżyło wieczór do zapomnienia. Wynik jest wręcz lepszy niż gra, bo złożona z gwiazd drużyna dojrzała mierzyła się z zespołem, który wciąż jest w przebudowie. Goście długimi momentami grali wprawdzie tak, jakby w futbolu najcenniejszą cnotą była cierpliwość, ale oni po prostu wiedzieli, że gole są kwestią czasu.
Wystarczył moment, czyli błyskotliwe podanie w pole karne i zgranie do Bernardo Silvy przez Bruno Fernandesa, żeby Łukasz Skorupski – na oczach żegnających się tego dnia z kibicami Wojciechem Szczęsnym oraz Grzegorzem Krychowiakiem – musiał się pochylić i wyjąć piłkę z bramki.
Polska – Portugalia. Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak patrzyli na następców
Szczęsny, który karierę w kadrze zakończył po Euro 2024, odszedł ze spokojem. Zostawił klasowych następców, a Skorupski wydawał się tym najbardziej naturalnym. Probierz mógł, a może nawet powinien ogłosić, że dotychczasowy numer dwa zostanie „jedynką”, i na początku września otworzył rywalizację, ale trzy ostatnie mecze hierarchią bramkarzy w kadrze nie wzruszyły.
Krychowiak długo na przemijanie się nie godził i choć już Fernando Santos początkowo nie widział go w drużynie, to zmienił zdanie. Probierz był bardziej stanowczy, ale człowieka na pozycję defensywnego pomocnika wciąż szuka i sobotni mecz raczej nie zbliżył go do odpowiedzi.