Z piekła (prawie) do nieba

To była wyjątkowo dziwna runda w Poznaniu. Kolejorz wraca jednak na dobre tory.

Publikacja: 06.12.2015 16:30

Kaspar Hamalainen (walczy o piłkę z Matiasem Vecino z Fiorentiny) drugi sezon z rzędu jest najlepszy

Kaspar Hamalainen (walczy o piłkę z Matiasem Vecino z Fiorentiny) drugi sezon z rzędu jest najlepszym strzelcem Lecha

Foto: AFP

Runda jesienna w wykonaniu Lecha przypomina film grozy Alfreda Hitchocka. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, czyli wyjątkowo efektownej wygranej w Superpucharze z Legią, a później napięcie tylko rosło. Lech już był na dnie, ale się odbił. Jak jednak na klasyczny thriller przystało – nie obyło się bez ofiar.

Lech w środku sezonu przechodził kryzys, jakiego w Poznaniu nie zaznano od lat. Pięć porażek ligowych z rzędu to tyle, ile Kolejorz przegrał w sumie meczów w poprzednim, mistrzowskim, sezonie. By znaleźć równie fatalną serię, trzeba się cofnąć ponad dekadę – do 2004 r. To wtedy, na przełomie sierpnia i września, Lech prowadzony przez Czesława Michniewicza zaliczył pięć kolejnych porażek. By jednak uzmysłowić sobie, jak wiele się zmieniło od tamtej pory, wystarczy powiedzieć, że w lidze grały jeszcze Odra Wodzisław, Amica Wronki, Polonia Warszawa i Groclin Grodzisk Wielkopolski, czyli kluby, które z czasem przestały istnieć, przynajmniej w tamtej formie. Lech mecze rozgrywał na starym stadionie, siedmioletni Dawid Kownacki właśnie po raz pierwszy szedł do szkoły, a w Pucharze Polski przeciwko Arce Gdynia swój jedyny mecz w barwach Lecha rozegrał zdolny 19-letni bramkarz Łukasz Fabiański.

Wtedy Michniewicz czarną serię przetrwał, ale należy też pamiętać, o ile mniejsze były ówczesne ambicje klubu. Tym razem jednak przecież Lech broni tytułu i gdy był w największym dołku, stał się pośmiewiskiem nie tylko Polski, ale i całej Europy. Zachodnie media opisywały przypadek Kolejorza, pokazując najsłabszego mistrza w Europie. Posadą musiał więc zapłacić Maciej Skorża, i to on właśnie jest

I największym przegranym.

Skorża był od zawsze przeznaczony Lechowi. Właściciel Jacek Rutkowski doskonale wspominał tego trenera z czasów jeszcze Amiki Wronki i właściwie, ilekroć dochodziło w Poznaniu do zmiany szkoleniowca, Skorża był wymieniany jako kandydat numer jeden. Zawsze jednak coś stało na przeszkodzie, aż w końcu udało się późną jesienią poprzedniego roku. A Skorża od razu umocnił Rutkowskiego w słuszności wyboru, zdobywając z Lechem tytuł.

W Poznaniu lubią robić rzeczy po swojemu – gospodarnie, korzystając z niemieckich wzorców. W Lechu trenerzy mogą się czuć względnie – oczywiście jak na szalone polskie warunki – bezpieczne. Tutaj pierwsze potknięcie nie powoduje wywrócenia wszystkiego do góry nogami, porzucenia obowiązującej koncepcji i rewolucji.

Ale Skorża tej cierpliwości wykorzystać nie potrafił. W Lechu ewidentnie panowało przekonanie, że trenerowi trzeba dać szansę wyjścia z kryzysu. Nie tylko z powodu tradycyjnej wielkopolskiej gospodarności – wszak wraz ze zwolnieniem trzeba było zapłacić odszkodowanie – czy z faktu, że nie było w klubie jasnej alternatywy i planu B. Ale przede wszystkim dlatego, że w Poznaniu sądzono, iż człowiekowi, który zdobył tytuł, należy się zaufanie.

Skorża jednak przegrał. Mimo kolejnych szans nie potrafił zespołu wyciągnąć z dołka. A gdy jeszcze w obliczu kryzysu zażądał dla siebie niemalże władzy absolutnej (pozycji na wzór angielskiego menedżera, który jest nie tylko trenerem, ale także dyrektorem sportowym w głównej mierze odpowiadającym za politykę kadrową i transfery), musiał się pożegnać, a w jego miejsce – trochę z braku alternatywy, jako jeden z niewielu dostępny był od zaraz – ściągnięto Jana Urbana, który dość niespodziewanie został

II największym wygranym.

Urban zawsze miał w środowisku piłkarskim opinię brata łaty, człowieka od atmosfery. Do tego się uśmiechnie, tamtego poklepie po plecach, rzuci żartem. Był uwielbiany przez warszawskich dziennikarzy, gdy pracował w Legii. Do tego stopnia, że nie dostrzegali oni, że Legia pod jego wodzą przestała się rozwijać.

A jednak na krótką przynajmniej metę okazało się, że to właśnie uśmiechniętego Urbana potrzebowali najbardziej zawodnicy Lecha. Kogoś, kto zdejmie z nich presję, kto odciągnie ich głowy od kolejnych porażek.

Oczywiście sprowadzenie przemiany Lecha, która ewidentnie wraz z przyjściem Urbana nastąpiła, wyłącznie do poprawienia atmosfery w szatni byłoby niesprawiedliwe. Nowy szkoleniowiec postawił przede wszystkim na poprawę gry obronnej. Statystyki pokazują to zresztą dobitnie. W 11 meczach w tej rundzie pod wodzą Skorży Lech stracił 19 goli (1,72 bramki straconej na mecz), a w siedmiu (stan na 4 grudnia – przyp. żzny) spotkaniach z Urbanem na ławce – zaledwie cztery (średnio 0,57). Liczby jasno zresztą też pokazują, że od momentu, gdy w Lechu nastał były napastnik reprezentacji Polski, Kolejorz jest najlepiej punktującym zespołem w lidze.

Lech pod wodzą Urbana zaczął rozgrywać mecze, które były bardzo charakterystyczne dla... Legii Henninga Berga w europejskich pucharach w zeszłym sezonie – czyli trenera, który zmienił Urbana w Warszawie. A zatem przede wszystkim szczelnie z tyłu, bardzo wyrachowanie oraz skutecznie z przodu. Nie jest to futbol piękny, czasem wręcz nudny, ale przynosi rezultaty. Lech w lidze w taki sposób właśnie prześliznął się w meczach z Zagłębiem Lubin czy Lechią Gdańsk. Także dzięki tej taktyce oraz świetnemu w bramce Jasminowi Buricowi osiągnął zdecydowanie najlepszy rezultat w tej rundzie, pokonując Fiorentinę na wyjeździe w spotkaniu Ligi Europejskiej.

Gra obronna to jednak oczywiście nie tylko linia defensywny, ale zestawienie całego zespołu. W ten sposób dochodzimy do

III najlepszego transferu.

Abdul Aziz Tetteh pojawił się w Poznaniu latem, został sprowadzony za darmo z greckiego klubu Platania Chanion. 25-letni defensywny pomocnik z Ghany nie wydawał się postacią niezbędną w Lechu. Akurat środek drugiej linii jest w Poznaniu dobrze obsadzony. I faktycznie za czasów Skorży Tetteh pojawiał się na boisku właściwie tylko, gdy trener oszczędzał najlepszych zawodników: Łukasza Trałkę i Karola Linetty'ego.

Urban jednak przesunął 20-letniego Linetty'ego bliżej bramki przeciwnika – na pozycję numer 10. Co było ruchem znakomitym, bo dopiero tam widać pełnię jego możliwości. Natomiast Ghańczyk stał się prawdziwą zaporą i powoli zyskuje coraz większą sympatię i uznanie kibiców. Dokładnie przeciwnie niż Denis Thomalla, który zdecydowanie jest

IV najgorszym transferem.

Historia Thomalli w Lechu jest dokładnie odwrotna od tej Tetteha. Ghańczyk miał początek wyjątkowo skromny i cichy, natomiast po Niemcu z polskimi korzeniami spodziewano się niemal cudów. Sam sobie bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę kapitalnym występem w drugiej połowie meczu o Superpuchar z Legią.

Thomalla zostawił po sobie o wiele lepsze wrażenie niż również debiutujący tamtego dnia, tyle że w Legii, Nemanja Nikolić, którego obrońcy Lecha co chwilę łapali na spalonym. Po 18 kolejkach Węgier miał na koncie 19 goli w lidze, a Thomalla wciąż czeka na pierwszego... Nie został on więc

V najlepszym piłkarzem.

Tak po prawdzie to w Lechu takiego nie było. W tej dziwnej rundzie każdy miał swoje wzloty i upadki, nikt nie utrzymał równej formy. Gdyby już kogoś na siłę wyróżniać, musiałoby paść na Szymona Pawłowskiego. Najlepszym strzelcem jest (drugi sezon z rzędu) Kaspar Hamalainen, ale i jemu zdarzały się przestoje. Z całą pewnością Fin jednak zostanie już za kilka dni

VI największą stratą.

Hamalainen nie przedłuży kontraktu i z końcem roku skończy swoją przygodę z Lechem. Szkoda.

Runda jesienna w wykonaniu Lecha przypomina film grozy Alfreda Hitchocka. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, czyli wyjątkowo efektownej wygranej w Superpucharze z Legią, a później napięcie tylko rosło. Lech już był na dnie, ale się odbił. Jak jednak na klasyczny thriller przystało – nie obyło się bez ofiar.

Lech w środku sezonu przechodził kryzys, jakiego w Poznaniu nie zaznano od lat. Pięć porażek ligowych z rzędu to tyle, ile Kolejorz przegrał w sumie meczów w poprzednim, mistrzowskim, sezonie. By znaleźć równie fatalną serię, trzeba się cofnąć ponad dekadę – do 2004 r. To wtedy, na przełomie sierpnia i września, Lech prowadzony przez Czesława Michniewicza zaliczył pięć kolejnych porażek. By jednak uzmysłowić sobie, jak wiele się zmieniło od tamtej pory, wystarczy powiedzieć, że w lidze grały jeszcze Odra Wodzisław, Amica Wronki, Polonia Warszawa i Groclin Grodzisk Wielkopolski, czyli kluby, które z czasem przestały istnieć, przynajmniej w tamtej formie. Lech mecze rozgrywał na starym stadionie, siedmioletni Dawid Kownacki właśnie po raz pierwszy szedł do szkoły, a w Pucharze Polski przeciwko Arce Gdynia swój jedyny mecz w barwach Lecha rozegrał zdolny 19-letni bramkarz Łukasz Fabiański.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Piłka nożna
Czas na półfinały Ligi Mistrzów. Arsenal robi wyjątkowe rzeczy
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny
Piłka nożna
Liverpool mistrzem Anglii, rekord Manchesteru United wyrównany
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Piłka nożna
Puchar Króla jedzie do Barcelony. Realowi uciekło kolejne trofeum