Runda jesienna w wykonaniu Lecha przypomina film grozy Alfreda Hitchocka. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, czyli wyjątkowo efektownej wygranej w Superpucharze z Legią, a później napięcie tylko rosło. Lech już był na dnie, ale się odbił. Jak jednak na klasyczny thriller przystało – nie obyło się bez ofiar.
Lech w środku sezonu przechodził kryzys, jakiego w Poznaniu nie zaznano od lat. Pięć porażek ligowych z rzędu to tyle, ile Kolejorz przegrał w sumie meczów w poprzednim, mistrzowskim, sezonie. By znaleźć równie fatalną serię, trzeba się cofnąć ponad dekadę – do 2004 r. To wtedy, na przełomie sierpnia i września, Lech prowadzony przez Czesława Michniewicza zaliczył pięć kolejnych porażek. By jednak uzmysłowić sobie, jak wiele się zmieniło od tamtej pory, wystarczy powiedzieć, że w lidze grały jeszcze Odra Wodzisław, Amica Wronki, Polonia Warszawa i Groclin Grodzisk Wielkopolski, czyli kluby, które z czasem przestały istnieć, przynajmniej w tamtej formie. Lech mecze rozgrywał na starym stadionie, siedmioletni Dawid Kownacki właśnie po raz pierwszy szedł do szkoły, a w Pucharze Polski przeciwko Arce Gdynia swój jedyny mecz w barwach Lecha rozegrał zdolny 19-letni bramkarz Łukasz Fabiański.
Wtedy Michniewicz czarną serię przetrwał, ale należy też pamiętać, o ile mniejsze były ówczesne ambicje klubu. Tym razem jednak przecież Lech broni tytułu i gdy był w największym dołku, stał się pośmiewiskiem nie tylko Polski, ale i całej Europy. Zachodnie media opisywały przypadek Kolejorza, pokazując najsłabszego mistrza w Europie. Posadą musiał więc zapłacić Maciej Skorża, i to on właśnie jest
I największym przegranym.
Skorża był od zawsze przeznaczony Lechowi. Właściciel Jacek Rutkowski doskonale wspominał tego trenera z czasów jeszcze Amiki Wronki i właściwie, ilekroć dochodziło w Poznaniu do zmiany szkoleniowca, Skorża był wymieniany jako kandydat numer jeden. Zawsze jednak coś stało na przeszkodzie, aż w końcu udało się późną jesienią poprzedniego roku. A Skorża od razu umocnił Rutkowskiego w słuszności wyboru, zdobywając z Lechem tytuł.
W Poznaniu lubią robić rzeczy po swojemu – gospodarnie, korzystając z niemieckich wzorców. W Lechu trenerzy mogą się czuć względnie – oczywiście jak na szalone polskie warunki – bezpieczne. Tutaj pierwsze potknięcie nie powoduje wywrócenia wszystkiego do góry nogami, porzucenia obowiązującej koncepcji i rewolucji.