Na miesiąc przed inauguracją rozgrywek Superligi Kamil Wilczek został zawodnikiem FC Kopenhaga. Największego wroga jego byłego klubu. Dziennik „Ekstra Bladet” napisał, że został zwabiony wysokim zarobkiem, bo Kopenhaga docenia jego wcześniejsze dokonania w Broendby IF.
Za trzy sezony ma otrzymać 12 mln koron duńskich (1,56 mln euro). „Ma gwarancję, że nie pójdzie do łóżka głodny, zapewnił sobie i rodzinie spokojną przyszłość na wiele lat. Jak na duńskie warunki to wysoki zarobek i pokazuje, jak FC Kopenhaga góruje nad innymi klubami Superligi” – stwierdza dziennik.
Wilczek znalazł się w klubowej czołówce płac, ale najlepiej zarabiający w FCK Andreas Bjelland dostaje znacznie więcej, bo 9 mln koron rocznie. Ponad 5 mln otrzymują Viktor Fischer i kapitan drużyny, reprezentant Grecji Carlos Zeca. Od stycznia Wilczek był piłkarzem tureckiego Goeztepe Izmir, który chciał za niego 900 tysięcy euro, czyli prawie 7 mln koron. Kopenhaga tyle nie zapłaciła i transfer był na poziomie 4 mln koron. Dodając bonusy wychodzi 5-5,5 mln.
Higuain uciekł daleko
Kibice Broendby są wściekli, pod adresem niedawnego idola lecą pogróżki. Przyszli pod stadion zaprotestować, zrobili to przy licznym udziale duńskich mediów. Wyzywali Wilczka od szczurów, łajdaków, nazwali Judaszem.
Zapowiedzieli palenie jego koszulek lub wrzucanie ich do sedesu. Przypomina to reakcję fanów Napoli, gdy dowiedzieli się o odejściu Gonzalo Higuaina do Juventusu. „Pipita” zwiał do Turynu oddalonego od Neapolu o ponad 2,5 tysiąca kilometrów, za to Wilczek będzie „za płotem” w Kopenhadze. Dla swojego i rodziny bezpieczeństwa opuści Broendby, które jeszcze niedawno nazywał „najlepszym miejscem ma świecie”. Życzliwi doradzają mu, żeby przez jakiś czas oglądał się za siebie. Kibice Broendby są tyleż wierni, co nieobliczalni i pamiętliwi.